W Polskim Związku Narciarskim powiedziano nam, że do sprzedania pozostało jeszcze 100 centymetrów kwadratowych powierzchni reklamowej na kombinezonie Justyny Kowalczyk. I to tylko kwestia czasu, kiedy zostanie ona wyprzedana. Bo reklamodawcy walą drzwiami i oknami. "Zgłasza się wielu sponsorów, szukamy też ich na własną rękę. Justyna jest łakomym kąskiem dla reklamodawców. Pojawiły się dla niej nawet propozycje zagrania w telewizyjnych reklamówkach" - usłyszeliśmy w PZN.

Reklama

Według specjalistów od marketingu wartość medialna Kowalczyk tylko w ciągu ostatnich miesięcy wzrosła dwukrotnie. Z dziewczyny, która gdzieś tam robiła z nartami coś dziwnego (czyli na nich biegała), stała się synonimem polskiego sukcesu w czasie kryzysu (robiąc wciąż to samo, tylko z lepszym rezultatem). "Justyna w tym roku może podpisać kontrakty reklamowe na łączną sumę około 500 tysięcy złotych. Adam Małysz na samych reklamach zarabia ponad milion, ale pamiętajmy, że on >trwa< od jakichś dziewięciu lat. A moda na Kowalczyk dopiero się na dobre zaczęła" - uważa Konrad Pudło zajmujący się marketingiem sportowym w firmie Pentagon Research.

Oczywiście Kowalczyk powtarza, że pieniądze są dla niej "najmniej ważne". To typowe podejście sportowca, który przez lata przyzwyczajał się do faktu, że nie da się zarobić poważnych pieniędzy na tym, co się codziennie robi. Tak samo było z Małyszem. Dla niego też pieniądze nie były najważniejsze. Ale potem - jak nadarzyła się okazja - stały się miłym dodatkiem do sukcesu.

"Wierzę w to, co mówi Justyna, ale ona i tak będzie zarabiać poważne kwoty na reklamach. Nie tylko odnosi sukcesy, ale i jest medialna" - dodaje Pudło. Ładna, młoda, poukładana. Wciąż brakuje jej nieco ogłady przed kamerą, ale nauczy się. Trafiła w odpowiedni moment. Po pierwsze zimą łatwiej jest wykreować bohatera, bo więcej ludzi siedzi przed telewizorem niż na przykład latem czy jesienią. A po drugie w tej chwili nie mamy zbyt wielu gwiazd w sportach indywidualnych. Jest Kubica, a Małysz i Jędrzejcza, ale trochę nam wyblakli.

Dlatego jest potrzeba na kogoś takiego jak Justyna.Pieniądze często idą w parze z popularnością. Lubimy niestety z normalnej, zdrowej popularności polskich sportowców robić jakąś absurdalną manię. Była małyszomania, otylkomania, a teraz będzie kowalczykomania? "Być może. Wciąż mamy za mało tych bohaterów. Poza tym często dużą rolę w ich kreowaniu odgrywa fakt, czy coś innego, równie ciekawego się w tym samym czasie dzieje. W tej kwestii Justyna nie ma chyba konkurencji" - mówi nam Tomasz Łysakowski, medioznawca ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej.

"Małysz stał się atrakcyjny medialnie, bo jest charakterystyczny. Jest mały, wręcz kruchy, więc jego zwycięstwa były przez to jeszcze bardziej widowiskowe. Zwycięstwa Kowalczyk są w tym sensie atrakcyjne, że wygrywa kobieta, uprawiająca ciężki, wytrzymałościowy, raczej męski sport. Ale na razie mamy do czynienia tylko z modą na Kowalczyk. Jak coś robi się modne, to należy o tym mówić. Ale moda ma to do siebie, że mija".



Reklama

Jest jeszcze jedna kwestia. Niektórzy twierdzą, że Kowalczyk przyczyni się do popularyzacji sportów narciarskich, że ludzie zaczną ustawiać się w kolejce po narty i zimą oderwą się od telewizora, wyjdą z domu na stok albo trasę narciarską.

"Nie ma prostego przełożenia sukcesów Kowalczyk czy Małysza na sprzedaż nart czy liczbę osób uprawiających daną dyscyplinę" - mówi Marcin Moździerz odpowiadający za marketing w firmie Fischer. "Moment jest kiepski. Ludzie, jak patrzą na sukcesy kogoś na nartach, to myślą sobie, że też będą tak robić. Ale potem następuje zetknięcie się z rzeczywistością - brakiem warunków do uprawiania sportu. Koniunktura dzięki Małyszowi i Kowalczyk się nakręca, owszem, ale to koniunktura na konkretne wydarzenie, na występ, na show. Koniunktura na obserwację i podziwianie, a nie na czynne uczestniczenie.Tak więc moda na Justynę Kowalczyk jest. Ale tylko w mediach, a co za tym idzie - wśród reklamodawców".