Leszek Błażyński: Jaka była pani pierwsza myśl po minięciu mety?
Justyna Kowalczyk: Dziękuję, trenerze. To właśnie Aleksandrowi Wierietielnemu zawdzięczam wszystko. Bez niego nie byłoby tych sukcesów. To on sprawił, że po mistrzostwach świata w Oberstdorfie (Kowalczyk została zdyskwalifikowana na dwa lata po kontroli antydopingowej. Karę skrócono, bo wzięła środek przeciwzapalny - przyp. red.) nie załamałam się. Gdybym ćwiczyła z kimś innym i na dodatek razem z grupą polskich zawodniczek, nigdy bym tak dużo nie osiągnęła.
Trener jednak mówi, że z taka babą jak pani czasami ciężko wytrzymać.
Wielu ludzi myśli, że to bardzo cichy i spokojny człowiek. Tak jednak nie jest. Często ma ochotę wszystkim pacnąć. Ze mną też nie jest łatwo. Mam tak ciężkie treningi, że czasami nie chce się nawet żyć. Wtedy też łatwo dochodzi między nami do różnych nieporozumień.
Powróćmy do biegu o złoto. Znakomicie go pani rozegrała taktycznie.
Wiadomo, że nie mogłam za bardzo szarżować i nadawać tempa, bo to mogłoby się źle skończyć. Na 300 metrów przed metą zauważyłam, że Steira jest już mocno zmęczona. Trzy lata temu przegrałam na finiszu złoto olimpijskie. Teraz powiedziałam sobie, że nie mogę zaprzepaścić kolejnej szansy. Poza tym doskonale wiedziałam, że Norweżka nie jest taką sprinterką na ostatnich metrach jak Saarinen czy chociaż Marit Bjoergen. Przez 7,5 km nadawała tempo. Odwaliła kawał solidnej roboty i dlatego też podziękowałam jej za to na konferencji prasowej.
Słyszała pani krzyki trenera, aby nie oglądać się za siebie?
Doskonale. Na samej górze na zakręcie obejrzałam się, aby zobaczyć, gdzie jest Saarinen. Potem znowu kusiło mnie, aby obrócić głowę, ale przypomniałam sobie wskazówki trenera (śmiech). Dochodziły też do mnie okrzyki kibiców. Niektórzy mieli już mocno zdarte gardła (śmiech). W sobotę na starcie czułam się zdecydowanie lepiej niż w czwartek. Wtedy niepotrzebnie się stresowałam i okrzyki "Justyna, Justyna" jeszcze bardziej mnie paraliżowały. Teraz kibice pomogli mi swoim dopingiem.
Po minięciu mety nie była pani aż tak bardzo zmęczona.
Miałam za metą ochotę paść na ziemię, ale organizatorzy mi nie pozwolili (śmiech). Mówiąc poważnie, finisz nie był długi i dlatego też nie byłam całkiem wyczerpana.
Czy to był najlepszy bieg w karierze?
Bieg życia miałam podczas mistrzostw świata w Oberstdorfie, kiedy to zajęłam czwarte miejsce. Byłam wtedy zdecydowanie gorszą zawodniczką, a mimo to zaprezentowałam się znakomicie. Otarłam się wtedy o podium. A tutaj byłam jedną z faworytek i po prostu wygrałam.
Jak będzie pani świętować złoty medal? Trener powiedział, że za brąz nie zdążyła pani nawet wypić mleka.
Eeee, mleko, pół wina wypiłam (śmiech). Teraz też odpowiednio uczczę ten sukces.
Ma pani medal olimpijski, teraz została pani mistrzynią świata. Jakie jest kolejne marzenie?
Chyba muszę sobie coś nowego wymyślić (śmiech). Pucharu Świata w tym sezonie już nie wygram. Saarinen ma za dużą przewagę. Również o drugie miejsce będzie niesamowicie trudno. Zostały trzy sprinty techniką klasyczną, a Petra Majdić jest w nich bezkonkurencyjna. Zatem pozostaje mi walka o trzecią pozycję z Virpi Kuitunen oraz o małą kryształową kulę za długie dystanse.
"Dziękuję, trenerze" - to była pierwsza myśl Justyny Kowalczyk, kiedy minęła linię mety w czeskim Libercu. "Bez niego nie byłoby tych sukcesów. To on sprawił, że po mistrzostwach świata w Oberstdorfie nie załamałam się. Gdybym ćwiczyła z kimś innym i na dodatek razem z grupą polskich zawodniczek, nigdy bym tak dużo nie osiągnęła" - mówi DZIENNIKOWI mistrzyni świata.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama