W środę wydano komunikat informujący, że z powodu zagrożenia dla zdrowia publicznego związanego z pandemią koronawirusa tegoroczny Wimbledon nie odbędzie się. Słynny londyński turniej na kortach trawiastych zaplanowany był w dniach 29 czerwca - 12 lipca. Poprzednio odwołano go - w związku z II wojną światową - w 1945 roku.

Reklama

Wszyscy spodziewaliśmy się takiej decyzji. Obecna sytuacja na świecie to ewenement. Organizatorzy mogli zagrać va banque i wzorem French Open przełożyć turniej na później. Po przesunięciu igrzysk na 2021 rok mogli opóźnić rozpoczęcie o miesiąc. Może to by coś dało. Widać doszli do wniosku, że pandemia nie wygaśnie do tego czasu na tyle, by mogli wówczas zaprosić do siebie zawodników z całego świata. Poza tym dochodzą jeszcze w wypadku niektórych nacji choćby kwestie wizowe itp. - zaznaczył Fibak.

Według niego środowa decyzja mogła mieć związek także z tym, że Anglicy nie chcieli, by ich prestiżowa impreza odbywała się w innym niż zwykle terminie.

Włosi czy Francuzi na ich miejscu pewnie by próbowali jeszcze grać na początku sierpnia, ale to jest ta stara Anglia - tradycja, konserwatyzm. Do nich nie pasuje takie przekładanie, kombinowanie - skwitował.

Już wcześniej o nowym terminie poinformowali organizatorzy French Open. Wielkoszlemowy turniej na kortach ziemnych w Paryżu pierwotnie miał się odbyć na przełomie maja i czerwca. Po zmianie ma to nastąpić tydzień po US Open, czyli między 20 września a 4 października.

Wiem, że na organizatorów paryskiej imprezy spadła za to fala krytyki, wszyscy protestują. Ale moim zdaniem był to bardzo sprytny ruch. Wiedzieli już, że sytuacja na świecie nie uspokoi się do końca maja i nie zdążą, więc zadziałali. Jedyna wada to to, że jesienią dzień będzie krótszy niż przy pierwotnym terminie. Trzeba będzie więc wcześniej zaczynać mecze - zwrócił uwagę słynny tenisista, który 40 lat temu dotarł do ćwierćfinału Wielkiego Szlema na trzech różnych nawierzchniach (kortach ziemnych French Open, trawie Wimbledonu i "betonie" US Open).

Jednocześnie przyznał, że ma spore wątpliwości, czy pozostałe dwa turnieje tej rangi rzeczywiście dojdą do skutku w tym roku.

Reklama

Czuję, że się nie odbędą. Życzę tenisistom, by wrócili jeszcze w tym sezonie do gry, ale to też może być niemożliwe. Organizowanie turniejów masters na koniec roku, kiedy grano tylko w styczniu i lutym, byłoby wypaczeniem - ocenił.

Zwycięzca 15 turniejów ATP w singlu i 52 w deblu przypomniał też, że również Australian Open, który odbył się w styczniu, był poważnie zagrożony, choć nie z powodu koronawirusa.

Los turnieju wisiał na włosku ze względu na trawiące wówczas Australię pożary. Zawodnicy narzekali na dym utrudniający grę i warunki rywalizacji. Gdyby organizatorzy turnieju w Melbourne byli bardziej płochliwi, to w tym roku mógłby się nie odbyć żaden turniej wielkoszlemowy - zaznaczył.

Fibak przyznał, że gdyby jednak US Open i French Open doszły do skutku, to w najtrudniejszej sytuacji byłby Hiszpan Rafael Nadal, który w obu imprezach broniłby tytułu. Ekspert uważa zaś, że podwójnym "cichym beneficjentem" obecnej sytuacji jest Roger Federer. Szwajcar w lutym przeszedł artroskopię kolana.

Zdecydował się na zabieg i kilkumiesięczną przerwę. Normalnie w takiej sytuacji traciłby punkty, a jego najwięksi rywale by je zdobywali. Okazało się jednak, że jak przestał grać Federer, to stanął też cały tenisowy świat. Jeśli nie odbędzie się w tym roku już żaden turniej wielkoszlemowy, to straty do będącego rekordzistą w klasyfikacji wszech czasów wśród mężczyzn Szwajcara nie będzie miał szansy zmniejszyć ani Nadal, ani będący na początku roku w dobrej formie Serb Novak Djokovic - podkreślił ekspert.