Świątek w grupie, poza pojedynkiem z Sakkari, z którą w tym roku dwukrotnie przegrała, zmierzy się z Białorusinką Aryną Sabalenką i Hiszpanką Paulą Badosą.

Po raz ostatni kibice tenisa mogli oglądać Świątek w akcji miesiąc temu, kiedy w Indian Wells dotarła do 1/8 finału i przegrała z Łotyszką Jeleną Ostapenko. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, czy Polka uzyska awans do prestiżowego i kończącego sezon turnieju z udziałem ośmiu najlepszych zawodniczek mijającego roku. Apetyt na występ w Meksyku, gdzie zawody trafiły z Chin po przeniesieniu wskutek pandemii COVID-19, miało kilka innych tenisistek.

Reklama

Wszystko jednak ułożyło się po myśli 20-letniej Świątek, która mogła bukować bilety do Guadalajary w momencie, gdy liderka światowego rankingu Australijka Ashleigh Barty ogłosiła, że do końca roku bierze rozbrat z tenisem.

Sam fakt, że znalazłam się w tym turnieju świadczy o tym, że dobrze wykonuję swoją pracę i jest to dla mnie nagroda oraz powód do dumy. Ale szczerze mówiąc, obecność w światowej czołówce, która bardzo mnie cieszy, czasem wydaje mi się jeszcze nieco obca i szalona. Przecież debiutowałam w tourze zaledwie dwa lata temu. Pamiętam dobrze moje sztywne występy w pierwszym sezonie. Wydawało mi się wtedy, że to dla mnie za wysokie progi - przyznała Polka podczas wtorkowego Media Day w Guadalajarze.

Świątek ostatnie tygodnie spędziła w Arizonie, gdzie przebywała na zaproszenie partnerki deblowej, Amerykanki Bethanie Mattek-Sands. Było to nowe doświadczenie, bo choć tęskniła za Polską, to ucieszyła się, że miała okazję trochę pozwiedzać i - paradoksalnie - odpocząć.

Miałam jednak tylko dwa dni wolnego, a potem wróciłam do treningów. U Bethanie było fajnie, bo - jak to ona - zadbała o dobre warunki treningowe, no i... jedzenie też było bardzo dobre. Najfajniejsze, że po treningach mogłam się zresetować i zobaczyć trochę Ameryki. Byłam np. na meczach NBA w Los Angeles i Phoenix. W LA było trochę sztucznie, bo spora część publiczności to turyści, ale na spotkaniu Suns kibice byli bardzo żywiołowi, dzięki czemu atmosfera była świetna. Podobał mi się Chris Paul i nawet kupiłam sobie jego koszulkę. Nie rozpoczął meczu na 100 procent możliwości, ale w miarę upływu czasu podejmował coraz lepsze decyzje, które pozytywnie wpłynęły na końcowy wynik. Widziałam w tym jakieś podobieństwo do moich sytuacji na korcie - tłumaczyła zawodniczka trenowana przez Piotra Sierzputowskiego.

Reklama

Jak wspomniała, dzięki przygotowaniom na sporej wysokości w Arizonie nie miała większych problemów z aklimatyzacją w Meksyku. Lot z Phoenix do Guadalajary trwał niecałe trzy godziny, dlatego nie dopadł jej też jet-lag. Cieszy ją także to, że jest z nią ojciec Tomasz Świątek, bo organizatorzy zadbali, aby zawodniczkom towarzyszył nie tylko sztab szkoleniowy, ale także i najbliżsi.

Jedyną nowością, do której - jak sama wskazała - musi się przyzwyczaić to cięższe, inaczej pompowane piłki, ale mimo tego, że gra na kortach położonych na 1500 m n.p.m. sprzyja zawodniczkom technicznym, to nie zamierza zmieniać swojego ofensywnego stylu.

Lubię pokazową grę i tak będę się prezentować, ale najpierw muszę złapać rytm, poczuć się komfortowo. Najważniejsze dla mnie będzie utrzymanie pewnego poziomu gry i koncentracji. Chcę po prostu grać solidnie - podkreśliła.

Debiutująca w mastersie Świątek, która jednocześnie jest drugą Polką w tej imprezie po Agnieszce Radwańskiej (triumfatorce z 2015 roku), trafiła do grupy Chichen Itza wraz z faworyzowaną wiceliderką klasyfikacji tenisistek Sabalenką oraz Sakkari i Badosą. Z Greczynką i Hiszpanką ma do wyrównania rachunki z tego sezonu.

Wiem, że będzie okazja do rewanżu, ale spore wyzwanie, bo każda z rywalek osiągnęła w tym roku sporo. Stres na pewno się pojawi, ale wciąż jestem na etapie, że mogę grać bez większych oczekiwań o obciążeń - dodała.

Cieszy ją też specyficzny format zawodów, gdzie teoretycznie można wyjść z grupy nawet w przypadku dwóch porażek (tak było w przypadku Radwańskiej w turnieju, który wygrała).

Taki turniej jest raz w roku, co czyni go bardzo specyficznym. Jestem bardzo podekscytowana, że będę mogła tu zagrać. Uważam, że to jest pozytywna rzecz, że można przegrać mecz, ale nie trzeba się pakować i wracać do domu, jak na innych turniejach. Mam więc nadzieję, że nawet jeśli przegram któryś z meczów, to będę w stanie następnego dnia się zresetować i być w swojej najlepszej formie - powiedziała.

Na pierwszy ogień polska tenisistka zagra z Greczynką Sakkari, z którą przegrała w tym roku w ćwierćfinale wielkoszlemowego French Open i we wrześniu w półfinale w Ostrawie. Potem przyjdzie czas na Sabalenkę oraz Badosę, która wyrzuciła ją za burtę igrzysk olimpijskich.

Jak się okazuje Hiszpanka to nie tylko rywalka, ale i osoba, którą Świątek wymienia w wąskim gronie dobrych koleżanek z touru.

Najdłużej przyjaźnię się z Kają Juvan ze Słowenii, z którą nawet planowałam treningi przed sezonem, ale teraz nic z tego nie wyjdzie, bo jestem w Meksyku. Lubię dziewczyny, które mają otwarty umysł i z którymi można porozmawiać o czymś więcej niż o tenisie. Oprócz Pauli dobrze dogaduję się z Ons Jabeur czy Anett Kontaveit. Fajne jest to, że tu w Guadalajarze jest nas mniej i możemy poznać się nieco bliżej - podsumowała.