Niesamowity turniej Igi Świątek

I oto mamy problem nadmiaru. W globalnej dyscyplinie sportu, obracającej setkami milionów euro. Adam Małysz dominował w niszowych skokach narciarskich - sporcie romantycznym, pięknym, ekstremalnym, docenianym jednak w zaledwie kilku krajach.

Iga Świątek jest sportsmenką rozpoznawalną i podziwianą wszędzie. Choć wygrała cztery turnieje Wielkiego Szlema i przez 75 tygodni była liderką rankingu tenisistek, żadne jej zwycięstwo nie zrobiło takiego wrażenia jak to ostatnie w WTA Finals w meksykańskim Cancun. Przystępowała do rywalizacji z numerem 2, w finale oddała Jessice Peguli jednego gema. Przez korty zbudowane naprędce w jednym z najbardziej znanych kurortów świata przetoczył się huragan w sensie dosłownym i przenośnym. Padało, wiało nieznośnie, tymczasem 22-letnia Polka okazała się impregnowana na wszelkie przeciwności.

Reklama

Po zaledwie ośmiu tygodniach Świątek odzyskała numer 1 w rankingu WTA. Pegula napisała w mediach społecznościowych, że sezon skończyła „w piekarni Igi”. W Cancun Amerykanka grała turniej życia, pokonała rozstawioną z numerem 1 Arynę Sabalenkę, Coco Gauff (numer 3) i Jelenę Rybakinę (numer 4). W meczu z Polką ugrała gema w 59 minut. Po raz 23. w tym roku Iga wygrała seta 6:0. 31 razy zafundowała rywalkom partię z wynikiem 6:1. Stanowczo protestowała, gdy dziennikarze próbowali potem na konferencjach prasowych ironicznie traktować rozbite przeciwniczki. Mówiła: „Nikt z nas nie wie co stoi za tak bolesną przegraną”.

Reklama

Kiedy w 2015 roku w Singapurze Agnieszka Radwańska wygrywała WTA Finals, oddała rywalkom 6 setów i 63 gemy. W Cancun Iga Świątek przegrała zaledwie 20 gemów w pięciu meczach i oczywiście ani jednego seta. To był tenisowy monodram.

Mamy więc globalną gwiazdę, która pozycją zaczyna prześcigać piłkarza Roberta Lewandowskiego. Niewykluczone, że już dziś 22-latka jest w Polsce sportsmenką wszech czasów. Wojciech Fibak postawił nawet kontrowersyjną tezę, że dominacja Igi może zagrażać jej dyscyplinie. Od jakiegoś czasu wiadomo, że tenis kocha kobiety ze Wschodu, przede wszystkim Słowianki. Iga jest teraz najlepszą z nich. A przecież wciąż ma ukryty potencjał, który może uwalniać.

Czy dominacja Igi Świątek szkodzi tenisowi?

Czy to jednak w jakimś stopniu szkodzi tenisowi? Oczywiście patrząc z punktu widzenia biznesowego, tenisowy rynek wolałby widzieć na szczycie Amerykankę, Brytyjkę, lub Australijkę. Tyle, że Australijka Ashleigh Barty po zwycięstwie w Australian Open 2022 roku poczuła się wypalona i porzuciła tenis. Iga zajęła jej miejsce na szczycie i patrząc po turnieju w Cancun motywacji starczy jej na długo.

Nie przesadzajmy jednak z dominacją Polki. W tym roku wygrała zaledwie jeden turniej wielkoszlemowy - Roland Garros. W Wimbledonie odpadła w ćwierćfinale, w Australian Open i US Open w IV rundzie. Jak to się ma do dokonań Serba Novaka Djokovicia, który we wszystkich czterech najważniejszych turniejach był w finale. Trzy z nich wygrał. Na Wimbledonie uległ w pięciu setach Carlosowi Alcarazowi. Od lat ATP lansuje zmianę pokoleń w męskim tenisie, tymczasem 36-letni Serb stroi sobie żarty z młodszych rywali. Kiedy Iga rozbijała rywalki w Cancun, on robił to samo w Paryżu.

Świątek pójdzie w ślady Djokovicia?

Djoković wygrał 24 turnieje Wielkiego Szlema i nikt nie pyta, czy to zagraża tenisowi. Po prostu mamy do czynienia z fenomenem, także fizjologicznym. W jego wieku większość wielkich mistrzów tenisa było już ekspertami, trenerami, lub wyjeżdżało do Cancun na drinka z parasolką.

Wszyscy znamy dziwactwa Serba. Kiedyś przekonywał, że jeśli przemawia się do zanieczyszczonej wody z miłością i czułością, zmienia się ona w górski kryształ. To oczywiście nonsens z punktu widzenia rozsądku i nauki, ale gdy patrzę na odporność Djokovicia, sam mam ochotę przemawiać do wody. Novak bywa irytujący, ale sportowcem jest wielkim. Tenisistą wszech czasów, który jeszcze nie wiadomo jak długo będzie nękał młodych na korcie. Czy to jego wina, że na calutkim świecie wciąż nie ma lepszego? No proszę: niech go któryś spróbuje wysłać na emeryturę.

Do pozycji Djokovicia Idze Świątek brakuje 20 zwycięstw w Wielkim Szlemie. To jeszcze trochę potrwa, jeśli w ogóle jest wykonalne. Polka nie wygrała Australian Open, nie była najlepsza na trawie Wimbledonu, tymczasem Serb pobił w Melbourne wszystkie rekordy, w Londynie brakuje mu jednego zwycięstwa do wyrównania dokonań Rogera Federera. Następnego giganta, który przeszedł do historii. Djoković nie miał wcale tak wiele farta, grał w czasach, gdy dominowali także Federer i Rafael Nadal. Gdyby nie oni, miałby dziś 30 szlemów, albo i więcej.

Dlatego z tą szkodliwością dominacji Igi Świątek bym nie przesadzał. Cieszmy się jej grą, bo naprawdę jest czym. W Cancun była po prostu niewiarygodna. Myślę, że przekonała do kobiecego tenisa niejednego niedowiarka. To był teatr jednej aktorki? Być może. Nie sądzę jednak, by często się to mogło powtarzać. Iga ma wciąż tak wiele do wygrania, że zanim jej sukcesy znudzą się kibicom na świecie, upłynie mnóstwo czasu.

Jeśli jest najlepsza na świecie to znaczy, że ma najwięcej talentu, najwięcej pracowitości, wytrwałości, dojrzałości. Nic mnie nie obchodzi, że trafiła na czasy po erze sióstr Williams. Wydaje mi się, że nawet z Sereną by wygrywała. A poza tym dyscyplina tak bogata jak tenis, powinna wykreować dla Polki wielkie rywalki. Takie jak Sabalenka, Rybakina, z którą Iga ma niekorzystny bilans 1:3, lub Jelena Ostapenko, z którą w czterech meczach jeszcze nie wygrała. Coco Gauff jest od Igi trzy lata młodsza, a już była najlepsza w US Open. Nie wierzę, by kolejne wielkie turnieje przypominały ten w Cancun.

Iga Świątek jest świetną wizytówką kobiecego tenisa. Inna sprawa, czy WTA - czyli organizacja zarządzająca dyscypliną potrafi to wykorzystać. To już nie jest zmartwienie Polki, ani nikogo z jej kibiców. Tenis przetrwał większe dominacje niż ta Igi.