Wraca pani do Las Vegas po niespełna czterech latach. Jakie są pani wspomnienia z pierwszej walki tutaj, stoczonej z Claudią Gadelhą?
Las Vegas jest jednym z moich ulubionych miejsc w USA. Odwiedzam je bardzo często, a najczęściej bywałam tutaj jeszcze przed moją przeprowadzką pod Miami. Warunki do uprawiania MMA są tutaj fantastyczne. Jest siłownia UFC, jest tzw. UFC Performance Institute, gdzie można pod świetną opieką medyczną przejść proces rehabilitacji. W tym mieście gale MMA są organizowane praktycznie co półtora miesiąca, dlatego każdego uprawiającego ten sport ciągnie do Miasta Grzechu, a występ na gali tutaj jest swego rodzaju nagrodą za ciężką pracę. W 2016 sytuacja była zupełnie inna. Przez sześć tygodni najpierw nagrywaliśmy odcinki Ultimate Fighter, a potem w piątek zmierzyłam się z Gadelhą w wielkim finale. Ale walczyłyśmy w mniejszej hali, bo w T-Mobile Arena dzień później była wielka, jubileuszowa gala UFC 200. Byłam tam gościem i widząc naszpikowaną fanami halę obiecałam sobie, że muszę wrócić i w niej powalczyć. Dlatego bardzo się cieszę, że teraz tego dostąpię.
Od tamtej pory minęło prawie cztery lata. Jak w tym czasie pani zmieniła się jako zawodniczka?
Myślę, że niewiele. Wciąż jestem ambitna, waleczna i charakterna. Sporo zmian zaszło jednak w moim życiu, dzięki czemu wiem, że z jednej strony trzeba cały czas coś zmieniać, ale jednocześnie próbować trwać przy tym, aby pozostać tą samą Joanną. Czas, który upłynął dał mi wiele doświadczeń. Wiem, jak dostosować się do każdej sytuacji, np. już wiem, jak to jest mieć ten pas i jak go bronić. Teraz jestem pretendentką, ale pamiętam też co trzeba poświęcić, aby go zdobyć. Jestem gotowa i głodna tego, aby znów go dzierżyć.
Na jednym z portali społecznościowych napisała pani, że gdyby nie bliscy, to już dawno by się pani poddała. Co miała pani na myśli?
Kiedy odnosisz sukces, dużo się wokół ciebie dzieje, ale ostatecznie to ja wkładam w to wszystko najwięcej pracy. Moi bliscy, którym jestem bardzo wdzięczna, wspierali mnie od samego początku. Kilkanaście osób składało się na mój wylot na mistrzostwa świata do Tajlandii. Potem musiałam kilka miesięcy pracować, żeby te pieniądze oddać. Albo pożyczałam auto od siostry, żeby dojeżdżać na treningi i starty. Wtedy nie było popularności, sponsorów, itp. Liczyła się tylko najbliższa rodzina. Dlatego w takich momentach jak w 2018, gdzie stoczyłam trzy walki i nie było mnie w domu przez siedem miesięcy, zaczyna się naprawdę to wszystko doceniać. Szczególnie jestem wdzięczna rodzicom za dar życia i za to, że byli, są i będą ze mną.
Jest pani bardzo aktywna w mediach społecznościowych, m.in. promując zdrowe odżywianie oraz swoją usportowioną sylwetkę. Wcześniej można było zobaczyć w zasadzie tylko zdjęcia z siłowni. Czy to właśnie element bycia całkiem inną Joanną?
Jestem osobą bardzo aktywną. Po treningu nie idę do domu, nie piję piwa i nie siadam przed telewizorem. Chcę pokazać ludziom, którzy mnie wspierają - bo za takich uważam ten milion 600 tys. fanów na portalach społecznościowych - życie sportowca, ale także to, jak można manewrować czasem. Mam 32 lata i nie narzekam, mimo iż całe moje życie to ciężka praca. Kiedy miałam osiem lat zarabiałam roznosząc gazety i sprzedając jagody. Potem ciężką pracą doszłam do momentu, gdzie jestem teraz. To wszystko godzę z biznesami, ukończyłam dwa kierunki studiów, teraz zamierzam skończyć MBA. Mam dalekosiężne ambicje, które sięgają choćby teki ministra sportu w Polsce. Nikt nie może mi zabrać tego, co osiągnęłam, ale chcę pozostać sobą. Czasem się wygłupię, czasem zająknę, chcę pozostać oryginalna. Moim przekazem nie jest promocja rzeczy, ale wsparcie dla innych ludzi, także mentalne.
Ciężka praca to motyw, który przewijał się przez okres pani przygotowań do walki z Zhang. Trenerzy Mike Brown, Katel Kubis i Mikey Rod oceniają, że jeszcze nigdy pani tak ciężko nie harowała. Czy ciężej znaczy lepiej?
Ja jestem osobą zero-jedynkową. Jeśli się na czymś skupiam, to w stu procentach. Dlatego przed tym obozem wiedziałam, że chcąc odzyskać pas muszę dać z siebie absolutne wszystko. Na Florydzie nie miałam przerwy przez sześć tygodni. Pracowałam po 13 razy w ciągu tygodnia, aż pewnego dnia miałam naprawdę wszystkiego dosyć. Wzięłam jednak dzień wolnego, który ponownie dał mi siłę i mobilizację i tak trenowałam w sumie przez osiem tygodni. Ten ostatni tydzień w Las Vegas jest inny. Skupiam się na zrzuceniu dwóch kilogramów. Jest też jak zwykle dużo obowiązków medialnych. Ale wciąż jestem maksymalnie skoncentrowana.
Czy to, że pani przygotowania przebiegały bez zakłóceń, a obóz Zhang był przenoszony z miejsca na miejsce z powodu koronawirusa wpłynie na rezultat sobotniej walki?
Oczywiście współczuję Weili, że musiała opuścić swoich bliskich i rodzinę w Chinach. Wirus zaskoczył nas wszystkich. Ale to, że zmieniała miejsce pobytu wpłynie też na jej korzyść, bo miała sporo czasu na aklimatyzację. Wiem, jak się może czuć mentalnie, bo kiedyś też leciałam z Polski do Dallas na walkę przez dwa i pół tygodnia z przystankami w Los Angeles i Las Vegas. To nie jest optymalne, ale jesteśmy zawodowymi sportowcami i musimy być gotowe na różne wyzwania i niespodziewane sytuacje.
Na koniec krótko - jak pokonać mocno bijącą Zheng i odzyskać pas?
Muszę walczyć mądrze i konsekwentnie, sporo pracować na nogach i szukać dystansu. Uważam, że im dłużej ta walka będzie trwać, tym moje szanse będą rosły. Wytrzymałam kondycyjnie niejeden pięciorundowy pojedynek. To będzie noc polskich wojowników. Adaś Kownacki zrobi swoje w Nowym Jorku, a ja z Weili damy kibicom walkę, która przejdzie do historii UFC. Walkę, po której odzyskam prymat w wadze słomkowej.