Jak na razie kariera Roberta w Formule 1 konsekwentnie się rozwija. Jaki według pana będzie ten rok dla niego, zważywszy na to, jak wiele zmian regulaminowych dokonano przed tym sezonem?

Artur Kubica: To jest pytanie, na które bardzo trudno odpowiedzieć. Niestety wprowadzono system KERS, czyli system odzyskiwania energii kinetycznej, który nie sprzyja wysokim i ciężkim - jak na standardy F1 - kierowcom, takim jak Robert. Przepisy ustalają minimalną wagę samochodu na 605 kg. Jeśli bolid zostanie dociążony tym systemem, który waży około 30 kg, to niewiele zostaje dla kierowcy i inżynierów masy możliwej do rozmieszczenia z przodu czy z tyłu pojazdu, w celu uzyskania dobrego balansu bolidu. Miałem nadzieję, że zespoły się nie dogadają z KERS na ten sezon. Tak się jednak nie stało.

Reklama

Abstrahując od KERS, czy te wszystkie rewolucyjne zmiany w przepisach poprawią atrakcyjność Formuły 1?

Wydało mi się parę miesięcy temu, że nie. Testy jednak wskazują na to, że nie ma jednego czy dwóch zdecydowanych faworytów w walce o tytuł. Co najmniej trzy, cztery, a może nawet pięć zespołów jest stanie wygrywać wyścigi. Rewelacją jest ekipa Brawn GP, która na testach dominowała nad konkurencją. Zarówno na krótkich, jak i dłuższych dystansach prezentowali się świetnie. Biorąc pod uwagę wyniki, można powiedzieć, że zmiany wyszły na dobre. Na pewno pozytywem jest powrót do gładkich opon.

Reklama

Jak mogę się domyślać, jedyną zmianą, która nie przypadła panu do gustu, to propozycja zmiany punktacji, a raczej sposobu wyłaniania mistrza. Był pomysł, że miałby nim zostawać zawodnik z największą liczbą zwycięstw, a nie jak do tej pory - punktów?

Pozostał stary system, który z pewnością jest lepszy od ostatniej propozycji FIA.

Przed nami wyścig w Australii na torze Albert Park. Do tej pory ten obiekt był pechowydla Roberta Kubicy. W 2007 roku nie ukończył wyścigu z powodu awarii. Rok temu w jego bolid uderzył Kazuki Nakajima. Może spełni się powiedzenie: do trzech razy sztuka? Robert lubi ten tor.

Reklama

W zeszłym sezonie miał drugi czas kwalifikacji, także pokazał, że potrafi tam szybko jechać. Lubi to miejsce, bo Melbourne ma swój klimat. Atmosfera do ścigania jest dobra, tak że miejmy nadzieję, że będzie faktycznie tak, jak pan mówi: do trzech razy sztuka.

Jaki wynik syna na koniec sezonu wywoła uśmiech na twarzy Artura Kubicy?

Powiem tak. Szef BMW-Sauber Mario Theissen powiedział, że w tym roku walczymy o tytuł. Ja liczę na maksymalną zdobycz. Robert mistrzem świata, a BMW-Sauber mistrzem konstruktorów.

Robert dostał się do tej elitarnej serii, czy jest to spełnieniem marzeń, czy dopiero po zdobyciu tytułu Tata będzie mógł powiedzieć: „Udało się ten, rozdział został zamknięty“?

Z jednej strony Robert już osiągnął wielki sukces. To, że znalazł się w Formule 1, już jest spełnieniem marzeń. Raczej nie planów, bo takiego wcale nie było. Oczywiście mieliśmy nadzieję, że może uda się dostać do Formuły 1, ale zdawaliśmy sobie sprawę, jak niewielkie mamy szanse, by to osiągnąć. Robert jednak doskonale wykorzystywał szanse, które się pojawiały. Taką jak chociażby pierwszy test bolidem F1 w Hiszpanii.

Kiedy zaczynaliście treningi z Robertem, gdy po raz pierwszy wsiadł do samochodu, czy myślał pan, że to jest to miejsce, w którym chciałby pan zobaczyć syna, czy może marzenia były wtedy bardziej przyziemne?

Poważne plany zaczęły się, gdy Robert miał 13 lat i zaczął jeździć we Włoszech. I w dodatku wygrywał. Wprawdzie zawsze celuje się w ten szczyt – Formułę 1, ale w tamtych czasach jasne było tylko tyle, że Robert będzie zarabiał na życie, będąc kierowcą wyścigowym czy rajdowym. Biorąc pod uwagę, że był konkurencyjny, można było tak stawiać sprawę.

Mając na uwadze, jak słabo rozwinięte jest szkolenie kierowców w Polsce, czy to nie była trochę inwestycja granicząca z hazardem, bez żadnej pewności, że się zwróci?

Nowych kierowców w Formule 1 pojawia się niewielu. W tym roku będzie tylko jeden - Sebastien Buemi. Jest duża konkurencja w krajach, które mają znacznie większe tradycje wyścigowe. To, że Robert jeździ w Formule 1, nijak się nie przekłada na szansę jazdy w F1 ewentualnego następcy Polaka. Każdy kierowca znad Wisły będzie miał tak samo pod górkę, jak miał Robert. Trudno dostać się do tego wąskiego elitarnego grona, bo istnieją tam duże konflikty interesów...

To zamknięte środowisko, gdzie menedżerowie i sponsorzy dbają o przede wszystkim o swoich podopiecznych...

Są grupy, nawet państwa, które przede wszystkim optują za swoimi kierowcami. W Polsce tego nie ma. Gdyby pan poszedł do dużej firmy i powiedział, że ma 13-letniego chłopaka, a ten wiek to według mnie ostatni moment, żeby zacząć jeździć za granicą, nikt by się nie zainteresował. A już na pewno by odpuścił, gdyby się dowiedział, że to będzie kosztować co najmniej 4 mln euro, a gwarancja, że osiągnie pan cel, jest jak 1 do 50, nawet do 100.