W poniedziałek minął miesiąc, od kiedy Gortat trafił do drużyny z Arizony. W 16 spotkaniach w jego barwach uzyskał średnio 8,3 pkt i miał 6,8 zbiórki, czyli praktycznie podwoił osiągnięcia z Orlando. Trzykrotnie z rzędu uzyskał tzw. double-double, czyli podwójną liczbę punktów i zbiórek: z Cleveland Cavaliers - 16 pkt i 12 zbiórek, Washington Wizards - 13 punktów i 14 zbiórek i Detroit Pistons - 11 pkt i 13 zbiórek. "Słońca" z bilansem 20-23 zajmują jednak dopiero dziesiąte miejsce w Konferencji Zachodniej.
PAP: Jak ocenia pan proces aklimatyzacji w Arizonie?
Marcin Gortat: Samą zmianę otoczenia oceniam na plus. Miesiąc pobytu to jeszcze zbyt krótko, by mówić o pełnej aklimatyzacji. Cały czas dowiaduję się czegoś nowego o funkcjonowaniu zespołu, miasta, ale wszystkiego jeszcze nie rozgryzłem. Ciągle się uczę i wchodzę w drużynę, mając przy tym wiele respektu wobec trenerów i nowych kolegów.
PAP: Co w pierwszym miesiącu w nowym klubie było najtrudniejsze?
M.G.: Przestawienie się mentalne na to, że nie jestem już w zespole, który tak często wygrywa. Czasami siedzę w szatni i jestem załamany porażkami. To dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Muszę także więcej uwagi poświęcić ofensywie, a nie jak na Florydzie obronie, o której jednak nie zapominam. Mam nadzieję, że za kilkanaście meczów, kilka miesięcy zostanę liderem i będę mógł pokierować obroną "Słońc".
PAP: Przeprowadzka nie dostarczyła kłopotów?
M.G.: Wszystko poszło w miarę szybko. Mieszkam już w apartamencie, mam przy sobie wszystko, czego potrzebuję: meble, samochody, a przede wszystkim moją Anię. Mieszkam bliżej hali niż wcześniej. Phoenix nie jest tak zatłoczonym miastem, jak Orlando, więc jest mi łatwiej, choć mieszkam w zupełnie innej dzielnicy niż pozostali zawodnicy Suns.
PAP: Jak podoba się panu miasto, stan?
M.G.: To zupełnie inna architektura niż na Florydzie. Miasto podoba mi się, bo jest... nieskomplikowane. Już po kilku dniach +załapałem+ jak jeździ się na skróty. Co do pogody to jest naprawdę bardzo ciepło. Po ostatniej wycieczce na północ, meczach w Waszyngtonie czy Nowym Jorku, gdzie było bardzo zimno, naprawdę dziękuję Bogu, że trafiłem do Arizony. Tu niemal w każdej chwili mogę iść na odkryty basen.
PAP: Jakie różnice dostrzega pan w treningach Suns po doświadczeniach w Orlando?
M.G.: Jest inny reżim, rygor, ale i w samych treningach pewne różnice. Byłem zaskoczony, że w zasadzie przed meczem sam muszę przeprowadzić lekki rozruch siłowy. Poza tym na siłowni nie ma ćwiczeń ze sztangą, a więcej jest zajęć korekcyjnych, które wzmacniają drobniejsze części ciała. Treningi są krótsze niż w Magic. Nie przywiązuje się poza tym takiej uwagi do obrony, ale także do detali, do czego przyzwyczaiłem się na Florydzie.
PAP: Do kogo w drużynie panu najbliżej, z kim ma pan najlepszy kontakt? Jak układają się relacje z gwiazdą Stevem Nashem?
M.G.: Współpraca z Nashem układa się coraz lepiej. Już sobie żartujemy, dużo rozmawiamy, głównie o ... piłce nożnej. Podpatruję jego przygotowanie mentalne, fizyczne do meczów, bo to, co roni jest naprawdę imponujące. Poza tym zakumplowałem się szczególnie z pierwszoroczniakami Garretem Silerem i Gani Lavalem oraz Słoweńcem Goranem Dragicem. Ja staram mówić się po serbsku, on po słoweńsku i dogadujemy się bez problemu. Prócz Gorana jest w Suns dwóch serbskich trenerów (jednym jest Igor Kokoskov, który poprowadził Gruzję do zwycięstwa nad Polską w ubiegłorocznych eliminacjach ME - PAP). Można powiedzieć, że w pewien sposób tworzymy słowiańską czwórkę, która trzyma się razem.
PAP: Który z dotychczasowych meczów w barwach Phoenix zapadł panu najbardziej w pamięci?
M.G.: Zdecydowanie z Lakersami. Zagrałem ponad 30 minut z najlepszym zespołem NBA. To coś niesamowitego, bo wcześniej w Orlando mogłem liczyć co najwyżej na 10 minut. Udało mi się zatrzymać Pau Gasola na sześciu punktach. W obronie zagrałem naprawdę w miarę dobrze, choć zabrakło mi jednej zbiórki do tzw. double-double. Cieszę się, że w Konferencji Zachodniej będę miał więcej okazji do pojedynków z "Jeziorowcami".
Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz (PAP)