Chociaż Lin wyróżniał się już w liceum w Kalifornii, gdzie decydująco przyczynił się do zdobycia mistrzostwa stanu przez drużynę koszykówki swojej szkoły, długo nie mógł przebić się na szczyty.

Reklama

Bezskuteczne ubiegał się o sportowe stypendia na kilku uczelniach. Po studiach na Harvardzie starał się o przyjęcie do jednej z drużyn NBA. Dwa czołowe kluby go odrzuciły. Dostał się dopiero do nowojorskich Knicks - teamu, który przeżywał głęboki kryzys. Posadzono go tam na ławce rezerwowych.

Kiedy wreszcie 4 lutego trenerzy włączyli go do podstawowego składu, już w pierwszym meczu Lin zdobył 25 punktów przeciwko New Jersey Nets. Potem drużyna wygrała pod rząd siedem meczów, co nie zdarzyło się jej od lat 90. Chociaż w Knicks grają dwie gwiazdy: Carmelo Anthony i Amar'e Stoudemire, zwycięstwa były zasługą grającego w obronie Lina (Anthony jest kontuzjowany i pauzuje).

Jeremy Lin bije teraz rekordy popularności - piszą o nim wszyskie gazety, stacje telewizyjne pełne są materiałów na jego temat. W piątek komentarz redakcyjny poświęcił mu "New York Times".

Dziennik podkreślił styl gry Lina - błyskotliwy, a jednocześnie kolektywny: nie zachowuje się on na parkiecie jak gwiazdor, który oczekuje, że wszyscy będą mu podawać piłkę, a kiedy jest w jej posiadaniu, oddaje ją zawsze temu graczowi, który znajduje się na lepszej pozycji. W następnych meczach po zwycięstwo Knicks nad Jets, Lin zdobył już mniej punktów, ale miał ogromną liczbę asyst.

Reklama

Fakt, że Jeremy Lin był dotąd niedoceniany, komentatorzy tłumaczą stereotypami. Azjaci uchodzą w USA za potulnych kujonów, którzy brylują w szkołach i na wyższych uczelniach, zwłaszcza w przedmiotach ścisłych i muzyce, ale nie w sporcie. Zdarzało się nawet, że Lina spotykały na parkiecie złośliwe rasistowskie uwagi. Docinano mu pytając, czy "nie opuścił zajęć z muzyki" i mówiąc by "szerzej otworzył swoje skośne oczy".

W "NYT" poświęcił Linowi swój felieton czołowy konserwatywny publicysta David Brooks. Jego zdaniem, "nieegoistyczny" styl gry ma związek z jego religijnością. Jak przypomniał autor, w jednym z wywiadów Lin powiedział, że nie gra po to, by podobać się innym i dla siebie. Moja widownia to Bóg. Wciąż uczę się, aby nie być samolubnym i poświęcić moją grę Bogu - oświadczył.

Niezależnie od tego, co jest głównym motywem jego gry i jej doskonalenia, Jeremy Lin stał się przykładem i inspiracją dla setek tysięcy młodych Azjatów w USA. A w "Lin-szaleństwie" może być też element obecnego zafascynowania Amerykanów Chinami.