"Kawalerzyści" w serii przegrywali już 1-3. Żadnej drużynie wcześniej nie udało się w finale odrobić takiej straty.
Najbardziej wartościowym koszykarzem (MVP) rywalizacji o mistrzostwo NBA został LeBron James z Cavaliers. 31-letni skrzydłowy uzyskał tego dnia tzw. triple-double - 27 punktów, 11 asyst i 11 zbiórek. Rewelacyjnie grał także w dwóch poprzednich meczach. Spotkanie numer pięć zakończył z dorobkiem 41 punktów i 16 zbiórek, a w szóstym uzyskał tyle samo punktów i miał 11 asyst.
James wyróżnienie to otrzymał po raz trzeci w karierze. Poprzednio w latach 2012-13, kiedy po mistrzostwo sięgał z zespołem Miami Heat.
Miasto Cleveland na mistrzowską drużynę, w którejś z zawodowych lig czekało 52 lata. W 1964 roku w futbolu amerykańskim (NFL) triumfowała ekipa Browns.
Cleveland - to dla ciebie - wykrzyczał James po ostatniej syrenie.
James karierę w NBA rozpoczął w 2003 roku, kiedy Cavaliers wybrali go z pierwszym numerem w drafcie. Po siedmiu sezonach bezskutecznej walki o mistrzostwo opuścił drużynę, a wściekli fani palili koszulki z jego nazwiskiem. Przeniósł się do Heat, z którymi zagrał w czterech finałach z rzędu i dwa z nich wygrywając.
Do Cleveland wrócił w 2014 roku z obietnicą zdobycia dla miasta tytułu. Blisko był już rok temu, ale wtedy to Warriors wygrali finał 4-2.
Dałem z siebie absolutnie wszystko, co tylko miałem. Nawet przez moment nie wątpiliśmy w to, że jesteśmy w stanie wygrać ten finał - dodał James, który w decydującej serii popisał się najlepszymi średnimi w punktach (29,7), zbiórkach (11,3), asystach (8,9), przechwytach (2,6) i blokach (2,3) ze wszystkich zawodników obu drużyn. Takiego wyczynu NBA wcześniej nie widziała.
To był 14. przypadek, kiedy w finale rok po roku spotkały się te same zespoły. Po raz ósmy drużynie pokonanej udało się zrewanżować.
Wśród gospodarzy na wyróżnienie w niedzielę zasłużył Draymond Green - 32 punkty, 15 zbiórek i dziewięć asyst.
"Wojownicy" do fazy play off przystępowali jako najlepsza drużyna sezonu zasadniczego. Zakończyli go z najlepszym w historii ligi bilansem - 73 zwycięstwa i dziewięć porażek. Ich rozgrywający Stephen Curry otrzymał nagrodę dla MVP rozgrywek regularnych, a Steve Kerr dla najlepszego trenera.
W serii finałowej Curry grał jednak znacznie poniżej prezentowanego wcześniej poziomu. Decydujący mecz zakończył z dorobkiem 17 punktów. Trafił tylko sześć z 19 rzutów z gry.
Nie zrobiłem wystarczająco dużo by pomóc drużynie. Przez jakiś czas będzie mnie to prześladowało. To naprawdę bolesna porażka. Jestem dumny z postawy każdego z moich kolegów w tym roku. Mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze wiele okazji by walczyć o mistrzostwo - powiedział Curry.
Tegoroczny finał miał dość niezwykły przebieg. Żaden z sześciu pierwszych meczów nie skończył się różnicą mniejszą niż 11 punktów. Dwa pierwsze wygrali "Wojownicy", a drugi aż 110:77. Następnie to oni w Cleveland zostali rozbici 90:120. Po sześciu spotkaniach był idealny remis w zdobytych punktach - 610:610.
Decydująca konfrontacja wyglądała zupełnie inaczej. Prowadzenie w niej zmieniało się 20-krotnie, a 11 razy na tablicy wyników widniał remis. Kiedy do końca pozostawały cztery minuty i 39 sekund dla Warriors trafił Klay Thompson i zrobiło się 89:89. Od tego momentu przez ponad trzy i pół minuty żadnej z drużyn nie udało się powiększyć dorobku.
W tym czasie niezwykle ważną akcją w obronie popisał się James, który zablokował kończącego kontratak Andre Iguodalę. Natomiast strzelecką niemoc przełamał rozgrywający Cavaliers Kyrie Irving, który trafił za trzy punkty, gdy do końca pozostawały 53 sekundy. Warriors pozostali nieskuteczni już do samego końca.
W całym meczu Irving uzyskał 26 punktów. 24-letni zawodnik w pierwszym spotkaniu ubiegłorocznego finału doznał kontuzji, która wyłączyła go z dalszej rywalizacji.
To po prostu bajka ze szczęśliwym zakończeniem - podkreślił.