Na początku grudnia doznał pan kontuzji i wydawało się, że może to być dla pana bardzo słaby sezon. Tymczasem jest zupełnie inaczej. Miłe zaskoczenie?
Ja byłem pewien, że dość szybko wrócę do dwunastki, bo właśnie po to tak ciężko pracuję na siłowni, żeby rozbudować mięśnie i szybciej zwalczać urazy. Nie myślałem jednak, że potem wszystko tak szybko się potoczy: że zagram tyle czasu w Phoenix i że zdobędę zaufanie trenera oraz pozostałych zawodników. Bo widzę, że ono wzrosło. Jednak dobra gra na treningach to nie to samo, co przyzwoita w meczach.

Reklama

Przyzwoita? Zrobił pan furorę, zwłaszcza w Polsce!
Jasne, że mnie to cieszy, szczególnie, że po meczu przeciwko Golden State Warriors i statystykach: 16 punktów, 13 zbiórek, 3 bloki sam byłem z siebie dość zadowolony, ale nie podniecam się i staram twardo stąpać po ziemi. Przyjdą gorsze momenty, trener może znów widzieć dla mnie mniej miejsca w rotacji i co wtedy? Teraz jestem w ogniu, w superformie, ale poczekajmy, co ludzie o mnie powiedzą, gdy powinie mi się noga. Na razie jest dobrze, ale nie genialnie. Fajnie jednak, że wszyscy wiedzą, że mogę wyjść w piątce i pomóc zespołowi wygrać spotkanie.

Komentatorzy telewizyjni nie żałowali panu ciepłych słów, gdy zagrał pan w Pheonix.
Bardzo dziękuję za pozdrowienia - cieszyłem się i śmiałem, oglądając w Canalu powtórkę, słuchając, jak mówią, że wiedzą, że ja będę to potem oglądał. Mieli rację! Trochę za bardzo mnie chwalili, bo to goście z Suns odpuścili mnie w ataku, robiąc błąd, ale to i tak bardzo miłe. Szkoda tylko, że wtedy przegraliśmy.

Wspomniał pan, że koledzy z zespołu zmienili podejście do pana. W czym to się objawia?
To takie drobiazgi, ale czuję, że przez ostatnie tygodnie stałem się cenniejszy dla drużyny. Widzę, że wszyscy bardziej na mnie liczą, starają się też kontrolować poczynania w ciągu dnia. Nie ganiają i nie upominają, po prostu częściej pytają, czego mi jeszcze trzeba. Główne moje zadanie - być gotowym, by pomóc drużynie w każdej chwili - pozostaje bez zmian.

Reklama

Nie biega pan już po pączki dla kolegów?
O nie, to zadanie młodych! Dawno już takiego nie miałem i mieć raczej nie będę. Te czasy się skończyły, teraz pierwszoroczniakiem jest Courtney Lee i to jego działka.

Niedawno wygraliście z Lakers, a pan zablokował samego Kobe Bryant'a. Po tym meczu zaczęto was uważać za poważnych kandydatów do mistrzostwa. Słusznie?
To zwycięstwo jest ważne, ale bez przesady. Ja mówiłem już wcześniej, że jesteśmy drużyną na mistrzostwo, ale nie faworytem. Dużo jeszcze musimy poprawić zwłaszcza, że wszystko przed nami. Co zaś do bloku na Kobe, to nie był taki pełny. Musnąłem piłkę, utrudniłem rzut, zaliczono blok - to wszystko.

Naprawdę spotkanie z Bryantem nie robi na panu wrażenia? Koszykarze z Angoli podczas igrzysk marzyli tylko o tym, by po meczu zrobić sobie z nim zdjęcie.
Ja nie jestem z Angoli. To po prostu rywal, jak wielu innych. Przyzwyczaiłem się już, że walczę ze sławnymi koszykarzami, to część gry. Na boisku jesteśmy równi.

Reklama

Jak spędza pan święta Bożego Narodzenia? Pewnie inaczej niż w Polsce...
To, co powiem, może zabrzmieć brutalnie, ale ja już od paru dobrych lat nie przeżywam specjalnie świąt. Wiem że są, ale trudno je poczuć tu na Florydzie, gdy wychodzisz z domu, a temperatura przekracza 20 stopni Celsjusza i na dobrą sprawę możesz iść na basen i trochę się poopalać. A że nadchodzącego Bożego Narodzenia za bardzo nie widać także na ulicach, zanikają jakoś we mnie świąteczne odruchy.

Jakie ma pan plany na przyszły rok?
Najpierw chcę walczyć co najmniej o mistrzostwo Konferencji, a potem NBA. Później chciałbym podpisać nowy kontrakt, bo obecny wygasa. Oby był to kontrakt życia. Wreszcie grać o medal mistrzostw Europy w Polsce. Ambitne cele, ale takie trzeba sobie wyznaczać.

Będzie pan jakoś promował mistrzostwa Europy? Może z zespołem przyjedzie pan do Polski i zagra na otwarcie hali w Łodzi?
Słyszałem coś o propozycji, bym promował tę imprezę, ale musi to być idealnie dograne. Wszystko trzeba spokojnie przemyśleć i nie rozdrabniać. A NBA w Polsce? Nie żartujmy. Łódź uwielbiam, ale nie mamy hotelu zdolnego przyjąć zespół z NBA, nie mamy hali, nie mamy pieniędzy. Ten pomysł to utopia, na razie traktuję go - niestety - jako żart.