Cristiano Ronaldo ma dwa oblicza - genialnego piłkarza i niepohamowanego hulaki. To poniekąd cechy całej reprezentacji Portugalii - błyskotliwej i rozkapryszonej.

Kilka dni temu angielskie bulwarówki doniosły o seksualnej orgii w domu Ronaldo. W basenie wdzięczyło się pięć nagich prostytutek zaproszonych przez Portugalczyka oraz jego dwóch kolegów z zespołu Manchesteru United. Nic nowego. Także po meczu z Polską w Chorzowie kadrowicze Luiza Felipe Scolariego "poszli w miasto" i też bawili się w towarzystwie ekskluzywnych call-girls. Pojawiły się nawet głosy, że kilku gwiazdorów szukało dziewczyn w Katowicach (a jak szukali, to i znaleźli) tuż przed meczem, ale w to akurat trudno uwierzyć.

Przed czy po - Portugalczycy lubią i potrafią się zabawić. Mówi się, że to Brazylijczycy Europy, mając na myśli ich styl gry, ale chyba nie tylko to. Przecież właśnie dość swobodne podejście do zawodu (Ronaldinho w czasie mistrzostw świata wracał do hotelu o piątej nad ranem) łączy obie drużyny. Gorąca południowa krew buzuje w żyłach, gdy trwa walka na boisku, ale buzuje też, gdy zapada noc.

Reklama

To poniekąd sprawia, że Cristiano Ronaldo jest idolem kibiców na całym świecie - nastolatkowie patrzą na niego i marzą o tym, by być na jego miejscu. Mieć taki talent, ale też takie pieniądze, samochód, dom. No i powodzenie u kobiet wykorzystywane na każdym kroku. By pokazywać się w towarzystwie rozdekoltowanych modelek na wytwornych przyjęciach. Młody Portugalczyk, gdy na chwilę zapomnimy o futbolu, a skupimy się na czystym hedonizmie, jest uosobieniem sukcesu. Przyozdobionym brylantowymi kolczykami Casanovą XXI wieku.

Powstaje pytanie, jak dobrym piłkarzem byłby Cristiano, gdyby chciał prowadzić życie ascety. Gdyby jego talent spotkał się z podejściem Jacka Krzynówka. A może są to cechy, które się wzajemnie wykluczają? Może, aby szaleć na boisku i pokazywać iście magiczne sztuczki, trzeba mieć też dziką fantazję poza nim. Czy Maradona zwariował, bo był genialnym piłkarzem i sukces go oszołomił, czy też grał świetnie, bo od początku brakowało mu jednej klepki - tej odpowiedzialnej za to, żeby podać do najbliższego partnera, a nie ruszyć samemu na ośmiu Anglików? Krótko mówiąc, czy szaleństwo było następstwem talentu, czy też odwrotnie?

Wśród piłkarzy, którym zadaje się takie pytanie, nie ma zgody. Większość jednak twierdzi, że nie do wszystkiego można dojść ciężką pracą. Że potrzebna jest też ta iskra Boża, która ma skutki uboczne - działa na nogi, ale także na głowę. I dlatego największym piłkarzom trzeba wybaczać ich drobne grzeszki. Cieszyć się, gdy strzelają gole, ale nie kręcić nosem, gdy przekroczą dozwoloną prędkość na ulicy. Taka piłkarska licentia poetica.

Ronaldo na pewno spełnia wszystkie wymogi, aby przyłożyć do niego specjalną miarę. Jest sportowym fenomenem. Jako jedyny zawodnik w historii Sportingu Lizbona w ciągu jednego sezonu przeszedł przez cztery szczeble - zaczynał rozgrywki jako piłkarz drużyny do lat 18, a potem trafił do kadry U-21, rezerw, aż wreszcie do pierwszego zespołu. I tam, jako młokos, grał i czarował u boku Brazylijczyka Mario Jardela. W debiucie strzelił dwa gola, w kolejnym meczu jednego. Przyjechał Manchester United na mecz towarzyski - znów dwie bramki. Bezczelny młokos w ciągu roku wziął europejski futbol z marszu. A jakby przy okazji poderwał siostrę Jardela, modelkę, którą później bez większych skrupułów porzucił.

Kluby w jego życiu były dwa - Sporting Lizbona i Manchester United, którego menedżer Alex Ferguson zachwycił się 17-letnim Portugalczykiem w czasie wspomnianego sparingu. Kobiet było znacznie więcej - modelka Lauren Frain, piękna Christiana Carlos czy wreszcie o dziewięć lat starsza prezenterka telewizyjna Marche Romero, rozwódka z dzieckiem. Wszystkim im Cristiano złamał serce. Teraz poluje na kolejną ofiarę, a oczekiwanie osładza basenowym party. No i golami - dla reprezentacji strzelił ich już osiemnaście, a dla Manchesteru United 35.

Zatrzymać Ronaldo (jak i całą reprezentację Portugalii) w sobotę będzie Polakom bardzo trudno. Jak pokazuje jednak zeszłoroczny mecz w Chorzowie, da się to zrobić. To nie będzie walka równych sobie piłkarzy. Raczej jesteśmy zmuszeni do mało chwalebnego podstawiania nogi prymusowi. Ale tego dnia cel będzie uświęcał środki. Toporny Grzegorz Bronowicki talentowi Portugalczyka przeciwstawi siłę, a fantazji - agresję. I tak będzie na każdej pozycji.

Pamiętajmy jednak, że Cristiano to nie jest laluś, który po raz drugi zlęknie się polskiego obrońcy, odstawi nogę. On przecież nauczony jest twardej walki w Premiership, gdzie wielu chciałoby wreszcie upolować zuchwałego Portugalczyka, przetrącić mu kości. A on do mistrzostwa opanował nie tylko grę w piłkę, ale też walkę o przetrwanie. Jego siła polega na tym, że często uciekając przed nogami rywala, zabiera ze sobą też piłkę.

Panowania na nią nauczył się na Maderze, z której pochodzi. Ta mała wysepka jest tak poprzecinana górami, że aż trudno na niej znaleźć skrawek miejsca, by zbudować płaskie jak stół boisko. Ronaldo chodził więc do domu pod górę czy z góry, ciągle bawiąc się piłką tak, aby nie uciekła mu za daleko. "Gdy zrobiłem prosty błąd, mogła się potoczyć kilkadziesiąt metrów w dół. I trzeba było wracać, a tego nie cierpiałem" - wspominał kiedyś. Dlatego dziś w czasie meczu tak lubi ją mieć przy nodze, a rozstaje się z nią z bólem.

Dla Polaków rozrywkowy tryb życia Portugalczyków jest nadzieją - nigdy nie wiadomo, jak poważnie ten zespół podejdzie do następnego meczu. Bo co do Polaków można mieć pewność, że skupią się, jak tylko mogą. A w szeregach naszych rywali, odkąd skończył reprezentacyjną karierę Luis Figo, nie ma nikogo, kto cieszyłby się bezwzględnym szacunkiem i którego jedno słowo byłoby w stanie zawrócić kolegów z baru do hotelowych pokojów.

Problem w tym, że zespół Luiza Felipe Scolariego nawet w ramach zabawy jest w stanie ograć niemal każdego. To w końcu wicemistrzowie Europy i czwarta drużyna świata. Może mają kłopot z napastnikami, ale za to skrzydłowych można tylko pozazdrościć. I choć portugalscy piłkarze (Ronaldo, Nuno Gomes, Nani, Quaresma) kochają kobiety, to... kochają także wygrywać. A co gorsze, potrafią połączyć jedno z drugim.













Reklama