Puchar UEFA był ubogim krewnym Champions League. Podczas gdy kluby grające w najbardziej prestiżowych rozgrywkach zarabiały krocie, pozostałe mogły liczyć na znacznie mniejsze pieniądze od europejskiej federacji. W ubiegłym sezonie na konta uczestników Ligi Mistrzów UEFA przelała w sumie 585,6 mln euro, natomiast suma rozdysponowana wśród klubów grających w Pucharze UEFA wyniosła... 37,1 mln, a więc 16 razy mniej. Triumfator rozgrywek Zenit St Petersburg zainkasował 4,9 mln euro - o milion mniej niż najgorszy zespół Ligi Mistrzów Dynamo Kijów, który w fazie grupowej przegrał wszystkie mecze. Manchester United, zwycięzca Champions League, zgarnął 42,9 mln.

Reklama

Po reformie ta dysproporcja ma zostać zmniejszona. "Europa League nie będzie już <pucharem przegranych> (Loser Cup), jak nazwano Puchar UEFA. Teraz będą to drugie co do ważności rozgrywki klubowe w Europie" - mówi Thomas Klooz z firmy T.E.A.M. Marketing AG, która obsługuje UEFA w zakresie marketingu.

Stawki, jakie europejska federacja piłkarska przeznaczyła dla uczestników Ligi Europejskiej, na razie nie są znane. "Premie za zwycięstwa i remisy będą większe niż te, które obowiązywały w Pucharze UEFA" - zapewnia jedynie David Taylor, sekretarz generalny UEFA.

Według niepotwierdzonych informacji w Europa League będzie do podniesienia z boiska w sumie 100 - 150 mln euro. Pula nagród wzrośnie zatem trzy, a nawet czterokrotnie, ale ta liczba jest trochę myląca. W nowych rozgrywkach, podobnie jak w Lidze Mistrzów, prawa telewizyjne będą bowiem scentralizowane, a w Pucharze UEFA zasada centralizacji obowiązywała dopiero od ćwierćfinału. To, co kluby zarabiały przed dojściem do tej fazy rozgrywek, nie było uwzględniane w raportach UEFA.

Reklama

"To odważna decyzja UEFA, która może nawet ubiegać dążenia klubów" - twierdzi natomiast Andrzej Placzyński z firmy Sportfive zajmującej się sprzedażą praw telewizyjnych. "Na razie nie wiadomo, jakie pieniądze wchodzą w grę, jakie będą wymagania UEFA wobec stacji telewizyjnych, ani nawet tego, czy w skali globalnej kluby na tym zyskają".

Trudno sobie jednak wyobrazić, żeby dobrze znający się na zarabianiu pieniędzy działacze europejskiej federacji pozwolili klubom stracić. Reforma została wprowadzona po to, aby generować większe przychody. Lech Poznań za awans do 1/16 finału Pucharu UEFA otrzymał 355 tys. euro, a więc 1,5 mln zł, zarobił także ok. 2 - 2,5 mln zł na telewizyjnych transmisjach. Jeśli podobny wynik uzyska w Europa League, może otrzymać od UEFA przynajmniej 3 mln euro, a to pozwoliłoby zwiększyć budżet klubu o jedną trzecią.

Aby jednak do tych kokosów się dorwać, trzeba przebić się przez kwalifikacje, a to nie będzie łatwe. Do tej pory polskie kluby tylko dwa razy zdołały awansować do fazy grupowej Pucharu UEFA, w której co roku było 40 miejsc. W Lidze Europejskiej miejsc będzie 48, ale walczyć o nie będzie trzeba w czterostopniowych kwalifikacjach - dwukrotnie dłuższych niż do tej pory.

Reklama

W najkorzystniejszej sytuacji będzie zdobywca Pucharu Polski (Lech lub Ruch Chorzów), który do eliminacji przystąpi w trzeciej rundzie. Wicemistrz Polski będzie walczył w kwalifikacjach od drugiej rundy, a trzeci zespół naszej ligi od samego początku.

Co to oznacza w praktyce? Kłopoty. O ile za pierwszych rywali polskie kluby mogą mieć zespoły z Albanii, Luksemburga, a później z Węgier czy Gruzji, o tyle dalej zaczynają się już schody. Do gry włączają się bowiem drużyny z najsilniejszych lig. Będą to co prawda drużyny, które zajmą 6. lub nawet 7. miejsce w krajowych rozgrywkach, ale w rywalizacji z Evertonem, Romą, HSV czy Villarreal (te zespoły zajmują obecnie 6. miejsca w swoich ligach) to nie nasze kluby byłyby faworytami. A w decydującej fazie kwalifikacji wśród potencjalnych rywali będą wszystkie najsilniejsze drużyny uprawnione do gry w Lidze Europy, a także 15 klubów wyeliminowanych w trzeciej rundzie eliminacji do Ligi Mistrzów.

Czy więc polskie kluby są skazane na niepowodzenie? Wiele będzie zależało od losowania, ale za pewnik można przyjąć, że aby zagrać w Europa League trzeba będzie pokonać rywala przynajmniej tej samej klasy jak zespoły, z którymi rywalizował w ubiegłym sezonie w fazie grupowej Pucharu UEFA Lech Poznań. Kolejorz udowodnił, że można się o to pokusić, łatwo jednak nie będzie.

Paradoksalnie najłatwiej zarobić poważne pieniądze na europejskich boiskach będzie mistrzowi Polski. UEFA zmieniła zasady kwalifikacji także do Ligi Mistrzów. Zamiast trzech rund będą teraz cztery, nowością jest też podział eliminacji na dwie grupy - w jednej będą grały tylko te drużyny, które triumfowały w krajowych rozgrywkach, a w drugiej pozostałe. Oznacza to, że mistrz Polski na pewno nie będzie musiał walczyć w decydującej fazie np. z Barceloną, co spotkało Wisłę Kraków w ubiegłym sezonie. Teraz wystarczy więc pokonać mistrza Belgii, Grecji, Szwajcarii lub Austrii, by mieć gwarancję zarobków rzędu 6 mln euro.

A nawet jeśli i te przeszkody okażą się zbyt trudne (Panathinaikos Ateny i Anderlecht Bruksela w ostatnich latach eliminowały Wisłę), to pozostaje Liga Europejska. W przypadku porażki w 4. rundzie kwalifikacji do Champions League mistrz Polski ma zagwarantowany udział w fazie grupowej mniej prestiżowych rozgrywek.