Kuracja zakończona
Był 27 czerwca 2006 r., kiedy - w dzień po awansie Włochów do ćwierćfinału mistrzostw świata - 35-letni Gianluca Pessotto, były piłkarz reprezentacji i Juventusu, a od maja jego działacz, skoczył z dachu siedziby klubu. Wyjątkowa postać we włoskim sporcie: inteligentny (ps. Profesor, miłośnik poezji i Dostojewskiego), ustatkowany (żona, dwie córki), religijny (znaleziono go z różańcem w ręku). Uratował się dzięki upadkowi na samochód zdymisjonowanego wiceprezesa Juventusu Roberto Bettegi, ale do szpitala został przewieziony w stanie krytycznym. Kiedy jego koledzy wznosili ku niebu Puchar Świata, a trybunał sportowy obradował nad losami Juventusu, Pessotto wciąż walczył o życie.
Od początku było jasne: depresja. Żona Reana oceniła, że nie powinien był przyjmować posady działacza, bo nie lubił pracy za biurkiem. Że może za wcześnie zawiesił korki na kołku. Że wyjazd do Niemiec, z wizytą do kolegów z reprezentacji, nie wpłynął na niego najlepiej. Wreszcie - nie mógł znieść, że klub, w którym grał przez 11 lat, stał się z dnia na dzień czarną owcą calcio.
Potem wszystkie spekulacje ucichły, sprawę uznano za zbyt osobistą. Jeszcze później ktoś rzucił hasło Samyr. Chodzi o środek antydepresyjny, który przez co najmniej cztery lata serwowany był w dużych dawkach 23 zawodnikom Juventusu.
Stosowane w różnych dyscyplinach sportu środki antydepresyjne pozwalają zawodnikom uwolnić się od nadmiernego napięcia. Ale mogą też zatuszować obecność w organizmie niedozwolonych substancji, choćby sterydów. Wreszcie – jeśli podawane są zdrowemu pacjentowi – mogą wywołać niepożądane procesy w mózgu. Pessotto, podobnie jak inni piłkarze Juventusu, przyjmował duże dawki Samyru. Przez lata.
Nie mam już sił
W połowie stycznia największy pechowiec piłkarskich Niemiec, zaledwie 27-letni Sebastian Deisler postanowił zakończyć karierę. „Nie mam już sił walczyć” - powiedział pomocnik Bayernu Monachium. Jakieś siedem lat wcześniej okrzyknięto go nadzieją Niemiec. Najpierw reprezentacja, potem kontrakt z Bayernem. W 2003 r. klinika psychiatryczna. Lekarz orzekł, że z powodu silnej depresji Deisler nie będzie mógł przez jakiś czas wykonywać zawodu piłkarza.
Już wcześniej wykonywał go w ograniczonym zakresie. Jego debiut w Bayernie (obciążony być może zbyt dużymi oczekiwaniami) opóźniła kontuzja kolana. Dla zawodnika zaczęło się prawdziwe piekło: urazy, operacje, rozczarowania, przestoje. Nie pojechał na mundial w Japonii i Korei. Nie zintegrował się z kolegami z klubu, funkcjonował na marginesie drużyny. Doszedł do tego niełatwy kontakt z mediami i kłopoty z ciążą narzeczonej. Deisler spędził w klinice ponad dwa miesiące. Wrócił na boisko po urodzinach syna, oznajmiając, że nowa sytuacja rodzinna pomogła mu odzyskać równowagę emocjonalną. Ale jeszcze w tym samym roku (2004), przed meczem Ligi Mistrzów z Juventusem, opuścił niespodziewanie hotel w Turynie, by wrócić do Monachium, do kliniki. Jego psychiatra Florian Holsboer wyjaśnił, że piłkarz fatalnie znosi sytuacje, kiedy gra poniżej możliwości. Rzeczywiście parę dni wcześniej, podczas meczu z Schalke 04, został zdjęty z boiska, a media bardzo nisko oceniły jego występ.
Przełomem w karierze Deislera miały być ostatnie mistrzostwa świata. Zapewniał, że to będzie jego turniej. Że wreszcie zaprezentuje w pełni swoje umiejętności. Ale w jednym z ostatnich sprawdzianów przedmundialowych znów doznał kontuzji i znów został skreślony z listy kadrowiczów. W tym roku powiedział basta: „Nie widzę sensu poddawać się kolejnym operacjom. Straciłem wiarę w swoje kolana”.
Twardziel w tunelu
Kolano i rozczarowanie mundialowe stały się też powodem depresji Christiana Vieriego. Zawsze był trudny, „polemiczny”, jak mówią Włosi. Zadzierał z mediami, kibicami, kolegami. Po tym, jak skończył 30 lat, wydawało się, że szarpie się okrutnie, nie do końca wie, czego chce. Jeden cel był jasny: założyć pod koniec kariery błękitną koszulkę, zaprezentować się na niemieckich stadionach. Zaczął sposobić się z rocznym wyprzedzeniem, tyle że w Interze nie mógł dojść do ładu ani z trenerem, ani z piłką. Nie zważając na gniew kibiców przeszedł do Milanu, w nadziei, że dane mu będzie pograć. Przeliczył się. Wreszcie desperacka decyzja: Monaco. Kiedy wyglądało na to, że odnalazł swoje miejsce i formę, kolano odmówiło posłuszeństwa, a mundial diabli wzięli. Do tego rozwód rodziców, niepewna przyszłość. I ujawnienie spraw z przeszłości – tego, że pięć lat wcześniej był regularnie śledzony na zlecenie Interu.
W czerwcu, kiedy azzurri święcili triumfy w Niemczech, Vieri rozpoczął terapię. W chwili entuzjazmu zadzwonił do przyjaciela Beppe Marotty, dyrektora generalnego Sampdorii, z zapytaniem, czy znajdzie się dla niego miejsce w składzie. Znalazło się. Do prezentacji w Genui doszło po półfinale Niemcy – Włochy. Obrazki kolegów obcałowujących Puchar Świata nie poprawiły mu humoru. Nie zważając na zobowiązania wobec nowego pracodawcy pojechał nad morze z narzeczoną – telewizyjną showgirl Melissą Sattą. Po ultimatum Sampdorii gotów był się ukorzyć i wszystko odkręcić, ale było za późno: stracił sympatię kibiców, zrozumiał, że bez ich poparcia nie da rady. Przebąkiwał, że to już koniec. A potem nagle oznajmił, że będzie dalej biegał za piłką i że gotów jest zacząć od zera, grać za 1500 euro miesięcznie (minimum syndykalne). Wyzwanie podjęła Atalanta. Na razie zespół z Bergamo jest na ósmym miejscu w tabeli. Operowany w listopadzie Vieri nie zagrał w jego barwach ani jednego meczu.
Na rozdrożu
Niedawno wyszło na jaw, że po wybuchu Calciopoli samobójcze myśli prześladowały dyrektora generalnego Juventusu Luciano Moggiego. Do wyznania doszło podczas programu bdquo;Il Bivio” (rozdroże) w stacji Italia 1, poświęconego historii Julio Gonzaleza, paragwajskiego piłkarza trenującego z Vicenzą. Rok temu Gonzalez stracił w wypadku samochodowym rękę. Robi wszystko, by nie wypaść z gry, by nadal kopać piłkę. Jest przekonany, że w wieku 25 lat dostał misję specjalną – podnosić na duchu zagubionych i wątpiących.
Strzelił sobie w serce, bo był bez pracy
Obok kontuzji, spadku formy częstym powodem załamania psychicznego piłkarzy są kłopoty osobiste. Brazylijski napastnik grający w Portugalii Mario Jardel tak przeżył rozwód z byłą modelką Karen Riberą, że w 2002 r. prosił Sporting Lizbona o zawieszenie kontraktu. Niedługo potem trafił do szpitala z objawami depresji. Brazylijczycy grający w Europie cierpią na saudade, tęsknotę za krajem. Zdobywca Złotej Piłki Rivaldo w Milanie stał się karykaturą samego siebie. „Z powodu załamania nerwowego i kontuzji nie mogę się stawić w klubie” - napisał dwa lata temu w liście do Polonii jej napastnik Łukasz Jarosiewicz, po tym jak opuścił nagle Warszawę, a swoim pełnomocnikiem do rozmów z menedżerami ustanowił matkę. Przez kłopoty osobiste i depresję kontrakt z Malmoe FF stracił Igor Sypniewski, okrzyknięty wcześniej przez szwedzkie media objawieniem sezonu. Takie sytuacje trudno rozpatrywać w kategoriach winy, winna jest choroba. Agostino Di Bartolomei był przez lata kapitanem Romy. Zagrał jako pomocnik w 237 meczach, strzelił 50 bramek, w 1983 r. zdobył z rzymianami scudetto. W 1984 r., w miesiąc po dramatycznym finale Pucharu Europy (Roma przegrała na Olimpico z Liverpoolem, w rzutach karnych), „Dibba” został sprzedany wbrew swojej woli do Milanu. Po zakończeniu kariery bezskutecznie czekał na propozycję posady w Romie. 30 maja 1994 r., w dziesiątą rocznicę porażki z Liverpoolem, strzelił sobie w serce.