Joachim Loew zamierza interweniować w tej sprawie w UEFA. Prezes PZPN Michał Listkiewicz też. Na stadionie Woerthersee w Klagenfurcie zostaną rozegrane mecze Niemcy - Polska (8 czerwca), Niemcy - Chorwacja (12 czerwca) i Polska - Chorwacja (16 czerwca). Loew porównał go do szkatułki na biżuterię - ładny, owszem, ale miniaturowy. Nadaje się na spotkanie ligowe, a nie na mistrzostwa Europy - pisze DZIENNIK.
Niemiec chce, aby jego reprezentacja grała w godnych warunkach - najlepiej w Wiedniu, albo w Bazylei, a nie na czymś, co przypomina stadion drugiej Bundesligi. "W pełni zgadzam się z Loewem. Ja tam bym wolał, żebyśmy zagrali w wielkim kufrze, a nie w jakiejś szkatułce. Oczywiście piłkarzom jest to obojętne, ale dla kilkudziesięciu tysięcy kibiców raczej nie" - mówi DZIENNIKOWI Listkiewicz. "Do Klagenfurtu przyjedzie tyle polskich i niemieckich fanów, że nawet gdyby stadion miał i sto tysięcy miejsc, to byłby za mały" - uważa prezes PZPN.
Według przepisów UEFA, polscy i niemieccy kibice dostaną zaledwie po 6 tysięcy biletów. Do tej liczby może dojść jeszcze część puli z internetowej przedsprzedaży, prowadzonej przez UEFA. Odbywała się ona jednak jeszcze zanim było wiadomo, kto awansuje do głównego turnieju. Poza tym mogli z niej skorzystać praktycznie wszyscy, nawet Grenlandczycy. Według futbolowych władz każdy ma prawo obejrzeć mecze Euro, także obywatele z krajów, którym nie udało się awansować - przypomina DZIENNIK.
"Rozumiem, że każdy powinien obejrzeć sobie spotkanie mistrzostw Europy na żywo, także fan z Islandii, czy Albanii. Rozumiem także, że sponsorom też się coś należy. Ale ledwie sześć tysięcy miejsc dla kibiców drużyn grających w danym meczu to już gruba przesada" - twierdzi Listkiewicz. "Będziemy interweniować w tej sprawie, ale sądzę, że nie mamy szans. Maszyneria już ruszyła, wszystko jest już ustalone. Poza tym protestują niemal wszyscy. Co mają powiedzieć Włosi, którzy z Francją zagrają w Zurychu, a z Holandią w Bernie? Nikt nie chce grać na małych stadionach, a takich obiektów na tym Euro jest sześć na osiem" - dodaje Listkiewicz.
I to jest właśnie największy problem. Niemiecki dziennik "Bild” przytacza przykład mistrzostw Europy sprzed czterech lat, gdy tak zmieniono miejsce rozgrywania niektórych spotkań, aby reprezentacje największych krajów grały na dużych stadionach. Portugalczycy mieli jednak w czym wybierać. Austriacy i Szwajcarzy nie mają.
"W Austrii tylko stadion w Wiedniu ma więcej niż czterdzieści tysięcy miejsc, w Szwajcarii tylko obiekt w Bazylei. Nie można tego samego dnia rozgrywać dwóch meczów na jednym stadionie" - zauważa Johan Kopp z austriackiej gazety "Kleine Zeitung”. "W dniu kiedy Polska gra z Niemcami, stadion w Wiedniu będzie zajęty, bo Austriacy zmierzą się na nim z Chorwacją. A do Szwajcarii uciec nie możecie. Zabraniają tego umowy między UEFA, a organizatorem" - tłumaczy.
"Klagenfurt poniósł ogromne koszty organizacji meczów i zamierza teraz odzyskać te pieniądze. Czy wyobraża pan sobie co by się stało, gdyby mecze jednak nie odbyły się w tym mieście? UEFA nie może sobie na to pozwolić" - twierdzi Zbigniew Koźmiński, rzecznik prasowy PZPN.
Prezydent UEFA Michel Platini uważa, że te trzydzieści parę tysięcy miejsc to rzeczywiście przesada, ale Europejska Federacja jest sama sobie winna. To ona wprawdziła limit 30 tysięcy krzesełek na stadionach mistrzostw Europy. W Innsbrucku nie ma ani jednego krzesełka więcej. W Zurychu zresztą też. Bardzo trudno było przekonać mieszkańców tego miasta do zorganizowania przynajmniej trzech meczów fazy grupowej. Wcześniej zablokowali oni rozbudowę stadionu do 50 tysięcy miejsc i Zurych stracił mecz otwarcia na rzezc Bazylei.
"Nie dziwie się Austriakom i Szwajcarom. Żyją w małych spokojnych krajach, a na ich mecze ligowe przychodzi po kilkanaście tysięcy ludzi. Po zakończeniu Euro nie mieliby co zrobić z wielkimi molochami" - uważa Listkiewicz. "Istnieją technologie, które pozwalają na zwiększenie i zmniejszenie trybun w ciągu kilku godzin, ale po co wydawać pieniądze na coś, co nie przyda się w przyszłości. Dlatego najlepiej organizować Euro w dużych krajach. Na przykład w Polsce i na Ukrainie… Żal mi bardzo polskich kibiców. Mam tylko nadzieje, że miasto stworzy im odpowiednie warunki do kibicowania także poza stadionem na telebimach i w pubach" - tłumaczy.
Nie tylko stadion w Klagenfurcie jest szkatułkowy. Szkatułkowe jest także samo miasto. Stolica Karyntii to nie Dortmund. Polscy i niemieccy kibice mogą się tam najzwyczajniej nie zmieścić. "Obecnie jesteśmy przygotowani na przyjęcie około 26 tysięcy fanów" - przyznaje Kopp. "Ilu was było w Dortmundzie podczas ostatniego mundialu? 60 tysięcy? Szok! Ja sobie tego nie wyobrażam" - dodaje.