W Bayernie Monachium latami toczył się zażarty spór o umowę sponsorską z liniami lotniczymi Qatar Airwais. Wcześniej do współpracy z Katarczykami niemieckie firmy zachęcała sama kanclerz Angela Merkel. To dawało argument szefom bawarskiego klubu. Ale znaleźli się tacy, którzy uważali, że współpraca z krajem, w którym łamane są prawa człowieka kompromituje wielką futbolową markę. Opozycjoniści wygrali w czerwcu 2023 roku, gdy umowa wygasła i nie została przedłużona.

Reklama

Kontrowersyjne umowy sponsorskie Bayernu

Ale kontrowersje trwają, bo zaraz potem Bayern podpisał kontrakt z ministerstwem turystyki Rwandy. Dostał wielkie pieniądze i okazję do penetrowania rynku afrykańskiego. W zamian za co hasło "Visit Rwanda" zawisło na stadionie Allianz Arena w Monachium. Organizacje humanitarne biją na alarm, bo pełniący od 2000. roku funkcję prezydenta Rwandy Paul Kagame rządzi krajem w sposób autorytarny. Jego przeciwnicy polityczni są prześladowani i więzieni.

W futbolu z reguły nikt nie wybrzydza na podejrzaną kasę. Chcąc budować wielkość Paris Saint Germain były prezydent Francji Nicolas Sarkozy namówił Katarczyków do kupna klubu. Ostatni triumfator Ligi Mistrzów Manchester City jest w rękach szejków z Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którzy stworzyli City Football Group zarządzające 12 klubami od Australii po USA. Mają 47 proc. udziałów w Gironie - rewelacji sezonu w lidze hiszpańskiej.

Reklama

Potęgę angielskiego Newcastle tworzy Public Investment Found z Arabii Saudyjskiej wyceniany na 776 miliardów dolarów. Saudyjska rodzina królewska, jej krewni i przyjaciele mają nieograniczone środki. Pokazali to w ostatnim czasie wyrywając z europejskich klubów do Saudi Pro League autentyczne gwiazdy. Póki co głownie te starsze jak Cristiano Ronaldo, Karim Benzema, Neymar, czy N'Golo Kante. Ale za chwilę za saudyjskimi milionami pójdą młodsi, choć zbudowanie potęgi ligi na pustyni wygląda na plan karkołomny. Saudyjczycy nie cofną się przed niczym, jeśli Kylianowi Mbappe oferowali 700 mln euro za rok gry.

Stare futbolowe marki wpadły w panikę

To wszystko sprawia, że stare futbolowe marki wpadły w panikę. Najwyżej opłacani gracze Realu Madryt zarabiają rocznie 20 mln euro. Prezes Florentino Perez to jeden z najbogatszych ludzi w Hiszpanii, ale wie, że klubu z Santiago Bernabeu nie stać na konkurowanie z rywalami finansowanymi przez petrodolarowe państwa. Przekonał się o tym na rynku transferowym, rywalizując z PSG o Mbappe. Barcelona bardzo chciała zatrudnić Erlinga Haalanda, ale nie miała takich finansowych argumentów jak Manchester City. Choć Norweg chciał grać na Camp Nou.

Obecny klub Roberta Lewandowskiego przeżywa kryzys od czasu pandemii. Tuż przed nią ogłosił, że jego budżet roczny przekroczy miliard euro. Miała być Barcelona pierwszą sportową firmą, która złamie tę granicę. Skończyło się na kryzysie, katastrofie i długach. Będzie z nich Barca wychodziła jeszcze wiele, wiele lat. Przy okazji dumnego hasła "Więcej niż Klub" warto przypomnieć współpracę prezesa Joana Laporty z reżimem z Uzbekistanu w czasie jego pierwszej kadencji na Camp Nou.

Pique krytykuje pomysł Superligi

Dlatego prezesi Realu i Barcelony wpadli na pomysł Superligi, czyli rozgrywek dla najbogatszych, które przyniosły by im znacznie większe dochody niż te z Ligi Mistrzów organizowanej przez UEFA, która zatrzymuje dla siebie dużą część zysków. Perez i Laporta nie przewidzieli skali skandalu, który wywołają. Kibice odebrali to jako rozłam w światowej piłce. Krytykuje ich nawet Gerard Pique, były piłkarz Barcy, a dziś biznesmen, właściciel firmy przemysłu rozgrywkowego Kosmos. Uważa, że prezesi Realu i Barcelony nie docenili klubów klasy średniej jak Roma, Aston Villa, Sevilla, West Ham, czy Ajax, które ostatnio nie wytrzymują konkurencji z europejską czołówką, ale mają miliony fanów na całym świecie. Superliga zabiłaby je - zdaniem Pique, a futbol nie może sobie na to pozwolić.

Niemożliwe, by kibic Romy pokochał Juventus, tylko dlatego, że dopuszczono go do gry w Superlidze. Zdaniem Pique zamykanie najważniejszych europejskich rozgrywek sprawi, że wielu fanów odwróci się od piłki nożnej. A tego należy bać się najbardziej. Dlatego Perez i Laporta porzucili plan zamykania Superligi, według nowych zasad ma być dla wszystkich. Kiedy rewolucyjny pomysł dogorywał, z pomocą przyszedł mu Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) w Luksemburgu. Zdecydował, że FIFA i UEFA łamią zasady wolnej konkurencji, są w piłce monopolistami, co jest sprzeczne z prawem Unii. Czyli kluby mogą organizować rozgrywki niezależne od nich - bez płacenia haraczu. Póki co nikt tego sobie nie wyobraża, ale z czasem do prezesów klubów zacznie docierać, że technokraci z FIFA i UEFA opływają w luksusy ich kosztem.

FIFA i UEFA też czują potrzebę zmian

FIFA i UEFA też czują potrzebę zmian. FIFA wprowadza SuperMundial klubów, w którym każdy z 32 zespołów zarobi po 50 mln dolarów, a zwycięzca nawet dwa razy więcej. Po ponad dwóch dekadach UEFA likwiduje fazę grupową Ligi Mistrzów, dopuści do rywalizacji i podziału zysków więcej klubów. Wszyscy gonią za większymi wpływami, próbując dopasować się do gustu kibiców.

Klub z topu obraca wielkimi pieniędzmi, ale jest drogi w utrzymaniu. Futbol to dziedzina rozrywki, która musi zabiegać o widza. To właśnie miał na myśli prezes Borussii Dortmund, mówiąc, że rywalem dla niego nie jest Real Madryt, ale Netflix i inne globalne firmy rozrywkowe.

Młody widz jest inny od swoich rodziców. Bardziej kapryśny. Nie chce siedzieć 90 minut przed telewizorem, by oglądać nudny mecz zakończony wynikiem 0:0. Pique sam przyznaje, że zamiast całych spotkań zaczął oglądać skróty najciekawszych momentów. Tak samo robią młodzi. W dodatku oglądając mecz, komunikują się z rówieśnikami, komentują to co widzą w smartfonie. Czy światowy futbol jest gotowy na wojnę o takiego odbiorcę? Jeśli nie, to zawsze będzie skazany na utrzymywanie się z kasy wątpliwego pochodzenia.

Ligi amerykańskie dzielą swoje dochody między kluby. W piłce nożnej europejskiej, ale też latynoamerykańskiej, azjatyckiej, afrykańskiej każdy zarabia sam na siebie. FIFA i UEFA wprowadziły finansowe Fair Play, ale ten system nie działa. Manchester City, PSG nauczyły się go obchodzić. Były próby ich karania, ale szybko się z tego wycofywano. Są zbyt bogaci, by się ich pozbywać. Pique twierdzi, że taka sytuacja doprowadzi do stanu, w którym Real, Barcelona, czy Bayern już za pięć lat będą bezradne w walce o zatrudnienie największych gwiazd.

Póki co działa jeszcze na zawodników magia nazwy. Dlatego Jude Bellingham trafił z Borussii do Realu. Trzeba było zapłacić 105 mln euro za transfer Anglika, ale jest na Santiago Bernabeu i cieszy kibiców najbardziej utytułowanego klubu w historii Ligi Mistrzów. Przez jakiś czas jego ambicja sportowa sprawi, że będzie się godził zarabiać znacznie mniej niż w PSG, czy w MC, aż w końcu pojedzie się odkuć do Saudi Pro League jak Karim Benzema. W Realu Francuz otrzymywał rocznie 16,7 mln euro, w saudyjskim Al-Ittihad 200 mln, wliczając w to umowy komercyjne. Przy czym w Arabii Saudyjskiej piłkarze są zwolnieni z podatków. A wymagania sportowe są mniejsze, choć akurat Benzema za swoją grę jest ostro krytykowany przez fanów Al-Ittihad.

Wróćmy jednak do walki o widza z Netflixem i innymi przedsięwzięciami rozrywkowymi. Perez zachęca fanów Realu do przyjścia na Santiago Bernabeu - remontem, który pochłonął ponad pół miliarda euro. Królewski klub ma dziś królewski stadion. Widzowie czują się tam jak w filharmonii.

Borussia Dortmund ma inną taktykę. Klub z robotniczego Zagłębia Ruhry stawia na tanie bilety. 15 euro za miejsce stojące na trybunie „żółta ściana” stadionu Signal Iduna Park. Tam drużynę wspiera 25 tys. fanatycznych kibiców. Klub odrzuca sponsorów z Kataru, czy Arabii Saudyjskiej. Idylla? Nie bo fani mają żal, że szefowie Borussii nie potrafią utrzymać gwiazd takich jak Haaland czy Bellingham. Przez co ćwierćfinał Ligi Mistrzów jest dla zespołu z Dortmundu wielkim osiągnięciem. W 1997 roku Borussia ją wygrała, a w 2013 z Lewandowskim, Łukaszem Piszczkiem i Kubą Błaszczykowskim w składzie dotarła do finału na Wembley. Zbudowanie drużyny w 1997 roku było jednak tak kosztowne, że klub z Zagłębia Ruhry wpadł w głęboką zapaść. W 2005 roku sprzedała nazwę stadionu.

Od tamtej pory Borussia działa ostrożnie, ale trudno powiedzieć, by była klubem z najwyższej półki. Jest raczej przedsiębiorstwem futbolowym działającym rozsądnie, modelowo, ale piłkarze o najwyższym potencjale traktują ją jako miejsce korzystne dla rozwoju, a nie swój zawodowy cel. Od czasu do czasu klub z Dortmundu rzuca wyzwanie najlepszym. Na przykład Bayernowi, który wciąż jest na topie, choć za piłkarzy płacił do niedawna znacznie mniej niż Real, PSG, Manchester United, Manchester City i inni. Tego lata musiał jednak wydać 100 mln euro, by wydrzeć z Tottenhamu Harry’ego Kane. Swoją potęgę buduje na znajomości talentów z Bundesligi, ale ile tak można?

Walka o młodego widza z… Netflixem

Póki co kibic piłkarski jest fanatykiem. Podczas mundialu w Brazylii w 2014 roku patrzyłem z otwartymi ustami na setki tysięcy niezbyt zamożnych ludzi z Ameryki Łacińskiej, którzy przemierzali tysiące kilometrów za ukochaną drużyną. W Argentynie szalała inflacja, tymczasem w samolocie z Rio do Brasilii, gdzie odbywał się ćwierćfinał Argentyna - Belgia wszystkie miejsca zajęli rodacy Leo Messiego.

Ja zapłaciłem za bilet w jedną stronę 500 dol. Z powrotem, z oszczędności wracałem autobusem 26 godzin. A przecież Argentyńczycy musieli przylecieć lub przyjechać jeszcze z Buenos Aires. Zapłacili fortunę, by zobaczyć nudne spotkanie, ale wygrane przez ich zespół 1:0. Czy ich dzieci zrobią kiedyś to samo, jeśli w zasięgu ręki będą miały znacznie tańszą, wygodniejszą i mniej czasochłonną rozrywkę zaproponowaną im przez Netflix?

Amerykański gigant filmowo-rozrywkowy ma własne podejście do sportu. Dotąd produkował głównie filmy dokumentalne, jak „Ostatni taniec” czyli historię koszykarza wszech czasów Michaela Jordana, lub „Beckham” o najsławniejszym angielskim piłkarzu. Niedawno zorganizował jednak turniej golfowy z udziałem kierowców Formuły 1, a na marzec 2024 zaplanował tenisowy hit - czyli pojedynek Rafaela Nadala z Carlosem Alcarazem. Hiszpanie zagrają ze sobą w Las Vegas, a kibice zobaczą go tylko w Netfliksie.

Czy to zapowiedź przełomu? Może dysponujący prawie 250 milionami użytkowników gigant wkroczy na rynek transmisji sportowych, albo będzie wymyślał, reżyserował i pokazywał zawody na własnych zasadach. W tym drugim przypadku może zagrażać piłce nożnej, albo tenisowi w takim wydaniu do jakiego przywykliśmy.