Berrettini po raz drugi w karierze wystąpił w wielkoszlemowym półfinale. Debiut w tej fazie prestiżowych zmagań zaliczył dwa lata temu w US Open. Wówczas jednak musiał uznać wyższość rywala, a w piątek pokonał Hurkacza 3:6, 0:6, 7:6 (7-3), 4:6. Na konferencji prasowej 25-letni gracz przyznał, że towarzyszyły mu emocje przed tym pojedynkiem.

Reklama

Ale jednocześnie myślę, że całkiem dobrze sobie poradziłem z tą sytuacją. Wchodząc na kort byłem pewny siebie. Wiedziałem, że mogę wygrać to spotkanie. Sądzę, że to był mój najlepszy jak na razie mecz. Jestem bardzo zadowolony z mojego występu. Zwłaszcza po trzecim secie. Czułem, że mogłem go wygrać i wówczas także całym mecz, ale tak się nie stało. Powiedziałem sobie "Grasz lepiej niż on, więc rób tak dalej, a wygrasz" - relacjonował.

W tym sezonie wygrał wszystkie 11 rozegranych meczów na kortach trawiastych. Przed Wimbledonem zwyciężył w imprezie ATP na kortach londyńskiego Queen's Clubu, a teraz kontynuuje dobrą passę. Przyznał, że przed turniejem męskiego cyklu nie myślał o tym, że będzie autorem takiej imponującej serii. Przed Wimbledonem zachęcał go do tego słynny przed laty niemiecki tenisista Boris Becker.

Reklama

Powiedział mi, że muszę mieć takie nastawienie. Pomyślałem, że może on zaczynał Wimbledon, myśląc o finale. Ja tak nie robiłem. Wiedziałem, że generalnie jestem w stanie to zrobić, ale nie myślałem, że tak teraz będzie, bo taki już jestem. Ostrożnie i powoli robię kolejne kroki. To było właściwe podejście. Praca jeszcze nie jest zakończona. Ale skoro już tu jestem, to chcę teraz zdobyć trofeum - zadeklarował Berrettini.

Jest on pierwszym tenisistą z Italii w finale męskiego singla zmagań na obiektach All England Lawn Tennis and Croquet Clubu.

Reklama

To wspaniałe uczucie. Byłoby takie nawet gdybym nie był pierwszym Włochem. To mój pierwszy wielkoszlemowy finał. Bardzo się cieszę. Sezon zacząłem od udanego występu w ATP Cup, potem znów nabawiłem się kontuzji. Zobaczyłem niejako wtedy ducha przeszłości. Widziałem, jak moje ciało znów się zmaga z problemami. Wróciłem silniejszy. Uważam, że w pełni zasługuję, by tu być. Chcę mieć taką frajdę jak dziś. Chcę się cieszyć moim pierwszym finałem Wielkiego Szlema - zaznaczył gracz, którego trenerem jest zięć Zbigniewa Bońka Vincenzo Santopadre.

Jest on też pierwszym włoskim singlistą w finale wielkoszlemowych zmagań od 1976 roku. Wówczas we French Open triumfował Adriano Panatta.

Napisał do mnie po ćwierćfinale. Utrzymujemy kontakt. Czasem wyśle mi wiadomość. Był jedną z pierwszych osób o wielkim nazwisku, która we mnie uwierzyła, gdy byłem dzieckiem. Pamiętam, że graliśmy razem debla w klubie, w którym trenowałem. To było bardzo fajne doświadczenie. Powiedział mi: "Myślę, że będziesz serwował 220 km/h". Spojrzałem na niego i nie wiedziałem, czy mogę mu ufać. A potem zobaczyłem historię jego osiągnięć i powiedziałem "ok, może on ma rację" - wspominał z uśmiechem Berrettini.

Niedzielna będzie bardzo ważnym dniem dla włoskich kibiców. Po południu Berrettini zagra w finale Wimbledonu z liderem światowego rankingu Serbem Novakiem Djokovicem. Wieczorem piłkarska reprezentacja Italii - również w Londynie - wystąpi w finale mistrzostw Europy.

To będzie wyjątkowa niedziela dla nas. Nikt się tego nie spodziewał, mnie w pierwszej kolejności. Piłkarzy też, bo nie zakwalifikowali się wcześniej na mistrzostwa świata. Po tym jak ciężko potem pracowali, jaki wysiłek w to włożyli - uważam, że zasłużyli na finał. Z pewnością w pierwszej kolejności pomyślę o sobie. Taki jest grafik. Po swoim meczu, jeśli będę miał okazję, to obejrzę ich spotkanie - dodał tenisista.