Kiedy kilka miesięcy temu Oliwa został menedżerem kadry, był w szoku. "Kiedyś zjawiłem się w związku, a tu na stole alkohol, kieliszki. Takie zwyczaje panują w hokejowej centrali! Ale najbardziej boli mnie, że działacze traktują mnie jak pętaka. Nie liczy się to, że przez tyle lat grałem w NHL i zdobyłem Puchar Stanleya - marzenie wszystkich hokeistów na świecie.

Po latach gry w najsilniejszej lidze świata NHL nie spodziewał się, że w Polskim Związku Hokeja na Lodzie spotka się z takim bałaganem. I nie zamierzał milczeć. Dlatego ostro skrytykował organizację wyjazdu naszej ekipy na listopadowy turniej do Sarpsborga i postawę niektórych zawodników w tej imprezie.

Ale kierownictwo kadry uznało, że zarzuty byłego reprezentanta Polski są wyssane z palca. I ostro zaprotestowało przeciwko jego krytyce. I co? Człowiek, który mógł wiele dać naszemu hokejowi, złożył rezygnację. Nie ma się co dziwić. Praca z grupą zacofanych emerytów jest jak bicie głową w mur. "Prosiłem, żeby zmienić wiele rzeczy w naszym hokeju. Ale moje apele trafiały w próżnię" - mówi zawiedziony menedżer.

Co dalej z naszym hokejem? Wygląda na to, że nieprędko coś się zmieni. "Trzeba odsunąć władze od koryta" - piszą na forach internetowych wściekli kibice. "Oliwa i Czerkawski powinni rządzić związkiem" - dodają. Niestety, nic na to nie wskazuje. A dopóki nie będzie radykalnych zmian, nasza reprezentacja nic w Europie nie osiągnie.