Gratuluję. Na dzień dobry został pan rekordzistą ligi.
Pierwsze pytanie i już o wiek? Mam swoje lata, ale czuję się czterdziestolatkiem. Gdybym z panem zagrał w tenisa, to mógłbym pana nieźle po korcie przegonić. Chociaż w nogę to już pewnie nie dałbym rady.
Ale pan został trenerem piłkarskim, a nie tenisa.
Jeszcze dam radę uderzyć, dośrodkować. Spokojnie, spokojnie - nie jestem trzęsącym się starcem.
Skąd moda na doświadczonych trenerów? Pan ma 65 lat, Orest Lenczyk 64, do niedawna pracował też 64-letni Marcin Bochynek. No i jest Beenhakker, młodszy od pana zaledwie o rok.
Trener reprezentacji Czech Karel Brueckner jest nawet starszy ode mnie, Otto Rehhagel też. Moim zdaniem w pewnym momencie za szybko zrezygnowano z naszych roczników i teraz ktoś zrozumiał ten błąd. Bo był taki trend, że tylko młodzi się do czegoś nadają. To nieprawda, chociaż ja też zaczynałem młodo - zostałem trenerem Górnika Zabrze, jak miałem 38 lat. Poza mną pracowali w klubach sami starsi panowie. Wtedy też byłem rekordzistą ligi - najmłodszym trenerem. Jak te lata lecą.
Wtedy bardziej pan przeżywał objęcie zespołu czy teraz, gdy wraca pan na scenę po latach?
Wówczas to nastąpiło łagodnie. Najpierw byłem asystentem pana Władysława Żmudy. I jak to się zdarza, podziękowali mu. Przejąłem zespół i ileś tam lat z nim pracowałem. A teraz? Panie redaktorze, czy się trenuje juniorów, czy seniorów, to stresy są takie same. Przychodzę z obawą i nadzieją. Zawsze tak było. A w paru miejscach to ja już pracowałem. Nie wiem, czy znajdzie pan drugiego trenera z takim cv jak ja. Ruch, Górnik, GKS, Olimpia Poznań, Polonia, Tunezja, Katar, Kuwejt, Emiraty Arabskie...
Zapomniał pan o ostatnim klubie, Koszarawie Żywiec.
Człowiek robi w życiu błędy i ja niejeden zrobiłem. Nie powinienem tam iść. Nie można się tak zniżać. Przypomina mi się, jak kiedyś pracowałem w Tunezji, w Esperance Tunis. Zrobiłem mistrzostwo, puchar, rok później znowu mistrzostwo z przewagą kilkunastu punktów. I w tym drugim sezonie prezes do mnie mówi: – Zrobi pan dublet, to zostanie na następny rok. I ja w półfinale pucharu nieszczęśliwie przegrałem 0:1. A układ był jasny - praca za dublet, po męsku zagraliśmy! No to rozstaliśmy się, a ten zbudowany przeze mnie zespół zdobył rok później mistrzostwo Afryki. Do czego zmierzam - po jakimś czasie przyjąłem propozycję z drugiej ligi Tunezji. Przyjaciele mi mówili: - Nie rób tego, nie ten rozmiar kapelusza. I to była prawda. Z Koszarawą to samo - człowiek z górnej półki nie może iść do czwartej ligi.
Jeden ze starszych trenerów mawia: - Nie chce mi się pracować w takich klubach, bo trzeba zaczynać od nauczenia piłkarzy, że należy spuszczać wodę w toalecie.
No właśnie, trzeba się szanować.
Przejdźmy do najważniejszego - po co to teraz panu? Nie lepiej wnukami się zająć, książki czytać? Po co panu babranie się w tej polskiej lidze, uchodzącej za bagno?
Ja panu powiem jedno: w Canal+ widziałem dziewięćdziesiąt procent spotkań i uważam, że to nie jest głupia liga. To już nie te czasy, że się do Lublina jechało na mecz z Motorem i grało o jedenastej przed południem. To mogło być wtedy dobre? No nie! A teraz warunki są idealne: sztuczne oświetlenie, równe boiska, można grać kiedy się chce. W dodatku przyszedł do nas pan z wielkim nazwiskiem i wziął kilku chłopaków do kadry. Teraz wszyscy czują, że warto się starać. Mało tego. Niedawno żona coś sobie tam robi w domu, a ja mecz oglądam - nagle gol, po chwili drugi, trzeci... I ona, choć piłką się nie interesuje, mówi: – Ale teraz to chyba lepiej grają w piłkę, Zdzisiu? Normalni ludzie to dostrzegają.
Już można pana nazywać trenerem Górnika? Kilka lat temu w Stomilu podobno się przeciw panu zbuntowali po kilku treningach. I trenerem pan ostatecznie nie został...
Kto to mówi? Kto takie bzdury wygaduje? Ja panu powiem, jak było. Zaczęli ze mną rozmawiać. Jadę 500 kilometrów do Olsztyna i spotykam się z zarządem. A ten zarząd, proszę pana, to ósma klasa podstawówki. O wszystkim mi gadają, ale o niczym tak naprawdę. W tej sytuacji wsiadłem do samochodu i wróciłem do domu. Dzień później znowu telefony, prezydent miasta dzwoni, jeden zawodnik. Mówią mi: Wracaj. No to znowu przyjechałem i spotkałem się z prezesem, co chyba dealerem nissana był. Bla, bla, bla. Kręcił i kręcił. No to wróciłem.
Miał pan pecha do klubów kiepsko zorganizowanych. W Polonii Warszawa też się pan nacierpiał.
Ja byłem tam przez cztery miesiące i przed każdym treningiem wstawał piłkarz i pytał: - A pieniądze to kiedy dostaniemy? Potem przyszedł inny trener i się kasa znalazła, ale za moich czasów jej nie było. I co ja mogłem wykrzesać z zawodników?
I teraz, po doświadczeniach ze Stomilem i Polonią, decyduje się pan na Górnika? Coś pan nie umie uczyć się na błędach.
Człowiek sobie zawsze zakłada: a nuż się uda. Jak nie wyjdzie, to będziecie sobie dworować z Podedwornego.
Na razie na pewno tematem numer jeden będzie pana wiek. Przecież pan był trenerem w czasach, kiedy w polskiej lidze grał Kazimierz Deyna.
A, oczywiście. Deyna to wielki piłkarz był, wielki. I pamiętam, jak graliśmy na Legii, ja byłem asystentem w Górniku, i Suchanek go wyrzucił z boiska. Czerwoną kartkę pokazał Deynie na Łazienkowskiej! Panie redaktorze, to było głośne jak afera rozporkowa. Ale Suchanek go słusznie wyrzucił. Są takie momenty, że piłkarz – choć wielki - nawala. Żeby nie było, że na czasie nie jestem, popatrzmy na Zidane'a. A ten mecz na Legii to był chyba 1975 albo 1976 rok. A ja w lidze zacząłem pracować już w 1967 roku, w GKS Katowice.
To pan nie tylko Deynę, ale nawet Brychczego czy Pohla pamięta.
Jasne, jasne. Będzie 40 lat, jak pracuję w piłce. I niech pan powie: kto może wiedzieć o niej więcej?
Dużo się zmieniło przez te lata?
A zmieniło. Rozmawiałem ostatnio z moim przyjacielem Antkiem Piechniczkiem i uznaliśmy, że teraz piłka jest dużo szybsza. Ale taktyka to się wcale nie różni. Różnica największa jest taka, że kiedyś jak się wygrywało, to można było piłkę walnąć gdzieś za boisko i ktoś po nią zasuwał. Trzy minuty się zyskało. A teraz stoją ci chłopcy i piłki od razu podają. A poza tym to samo. Powiem panu jeszcze – kiedyś się naprawdę ciężko pracowało.
I w Górniku będzie ciężka praca?
Ja jestem taki człowiek, że jak się pan ze mną umówi na 19.13 i pana nie będzie o 19.13, to odjazd. Dyscyplina. I tej dyscypliny będę wymagał. No i pracy też. Ale piłkarze są optymistami, to i ja jestem. Nie pękam, jak to się mówi.
Z tą dyscypliną to pan wpadł jak śliwka w kompot. Akurat w Górniku nie grają abstynenci. Jednego piłkarza to wam z bieżni stadionu do izby wytrzeźwień niedawno odwieźli.
Najpierw jest gruba krecha. Każdy ma u mnie czyste konto. A co dalej, zobaczymy. Skończą się wesołe powroty z meczów wyjazdowych. Panie, piwo w autokarze? Strumieniami? No bez przesady, na litość boską!
Ale kiedyś się podobno więcej piło.
Miałem takiego piłkarza, którego o czwartej rano trzeba było z ziemi podnosić, a o dwunastej strzelał cztery gole. Ale to wybitny zawodnik był i czy teraz takich asów mamy? Nie sądzę. A generalnie – panie, jak można było wtedy więcej pić, skoro się nie dało alkoholu kupić? Jedna knajpa była!
Bardzo dużo.
A dajże pan spokój. Napisz pan tylko, że chcę pracować, bo się dziarsko czuje. Pozdrawiam!
Tego jeszcze nie było. 65-letni Zdzisław Podedworny będzie trenerem piłkarzy Górnika Zabrze. "Spokojnie, spokojnie. Nie jestem trzęsącym się starcem" - uspokaja najstarszy szkoleniowiec w Orange Ekstraklasie. I w rozmowie z DZIENNIKIEM z optymizmem patrzy w przyszłość.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama