"Gdy Karol miał 17 lat, pojechał do Gdańska na egzaminy do Szkoły Mistrzostwa Sportowego. Tam okazało się, że nie pasuje do składu. Wówczas jego pierwszy trener, Ryszard Kilijański z Sandomierza, zadzwonił do mnie i mówi: <Weź tego chłopaka, to wielki talent>" - opowiada "Faktowi" Marek Adamczak, działacz kieleckiego klubu Vive.
"Gdy Karol do nas przyjechał, zobaczyłem chudego, wysokiego chłopaka. Od razu zjadł trzy zupy i cztery drugie dania. Ale nie to mi zaimponowało. W jego oczach zobaczyłem iskry. Wiedziałem, że to będzie wyjątkowy gracz. Zabierając go rodzicom z Sandomierza, obiecałem, że będą mieli powody do zadowolenia" - wspomina.
Nie tylko na Adamczaku Bielecki zrobił wrażenie. Gdy na treningach łamał szczeble w drabinkach, rzucając małą piłką do palanta, wszyscy w Kielcach szybko zrozumieli, że trafił im się wyjątkowy talent. Zaczęły się nim interesować zachodnie kluby. W 2004 roku został sprzedany do Magdeburga za 200 tysięcy euro.
"Teraz jest wart pięć razy więcej. Tyle jest w stanie wyłożyć za niego słynna Barcelona. I choć Karol ma podpisany kontrakt z Magdeburgiem jeszcze na dwa lata, to prędzej czy później trafi do hiszpańskiego klubu" - przewiduje na łamach "Faktu" Adamczak.
"Marzy mi się Barcelona" - nie ukrywa Bielecki. "Niemcy to trochę takie zło konieczne. Dobrze tutaj zarabiam, ale, mimo że na każdym meczu jest osiem tysięcy ludzi, to nie ma takiej atmosfery, jak w Kielcach. Podczas ceremonii wręczenia medali na zakończenie mistrzostw świata Bielecki nie chciał, by zawiesił mu go na szyi niemiecki prezydent. Wolał być udekorowanym przez Lecha Kaczyńskiego.
"W Polsce czuję się o wiele lepiej. Gdy tylko mam dwa-trzy dni wolnego, wsiadam w samochód i pędzę do Kielc. To moje ukochane miasto" - uśmiecha się Karol. Przez skromność nie dodaje, że wspiera klub, w którym grał przez trzy lata. Często przywozi różne pamiątki. "Mam tu mieszkanie i przyjaciół. Obiecuję, że jeszcze zagram w kieleckim klubie" - dodaje jeden z najlepszych szczypiornistów świata.