W najciekawiej zapowiadającym się ostatniego wieczoru spotkaniu Celtics pokonali w Filadelfii "Szóstki" 117:110 i tym samym wrócili na fotel lidera Konferencji Wschodniej. Już początek rywalizacji mógł rozczarować miejscowych kibiców, którzy przybyli do Wells Fargo Center. Po akcjach m.in. Jrue Holidaya i Jaysona Tatuma goście uzyskali wyraźną przewagę i pierwszą kwartę zamknęli z 15-punktowym prowadzeniem (37:22). Mobilizacja w szeregach gospodarzy spowodowała, że na przerwę to właśnie oni schodzili z wynikiem minimalnie korzystnym dla siebie (58:57).
Porzingisa i Tatum poprowadzili Celtics do wygranej
Na pięć minut przed końcem spotkania wydawało się, że o wyniku zadecydują ostatnie sekundy. W tym okresie ciężar gry w ekipie "Celtów", którzy tego dnia musieli sobie radzić bez chorego Jaylena Browna i kontuzjowanego Kristapsa Porzingisa, wzięli na siebie Jayson Tatum (29 punktów, osiem zbiórek i sześć asyst) i Derrick White (27 "oczek" i pięć asyst).
Ich trafienia okazały się kluczowe i pozwoliły drużynie na uniknięcie wyrównanej końcówki. Skutecznie ich wspierał Jrue Holiday, który zaliczył double-double - 18 punktów i 10 zbiórek.
Po stronie Sixers Joel Embiid zanotował 20 punktów, dziewięć zbiórek i siedem asyst. Tyrese Maxey również dołożył 20 „oczek”, z kolei Tobias Harris, Robert Covington oraz De’Anthony Melton zdobyli ich po 16. Praktycznie we wszystkich statystykach nieznacznie lepsi okazali Celtics, którzy odnieśli czwarte zwycięstwo z rzędu i w tabeli Konferencji prowadzą z bilansem 9-2, przed Sixers (8-3), Indiana Pacers, Miami Heat i Milwaukee Bucks (7-4).
Russell wspierał Jamesa
Heroiczna postawa LeBrona Jamesa w meczu z Sacarmento Kings na niewiele się zdała. Jeden z gwiazdorów NBA przebywał na parkiecie przez 35 minut. W tym czasie zaliczył 28 punktów, 10 zbiórek, 11 asyst i cztery przechwyty, odnotowując pierwsze triple-double w sezonie.
Tak naprawdę skutecznie wspierał go jedynie D’Angelo Russell (28 punktów, pięć zbiórek i pięć asyst).
"Jeziorowcy" od samego początku musieli odrabiać straty. Po pierwszej kwarcie przegrywali 38:25. W drugiej odsłonie gra się wyrównała, ale to bardziej rywale kontrolowali wynik niż gospodarze poprawili grę. O losach spotkania przesądziło trzecie 12 minut gry. W tym okresie podopieczni Mike’a Browna zbudowali sobie nawet 25-punktową przewagę (104:79). Lakers nie dawali jednak za wygraną i kilka serii punktowych w ostatniej części gry dało im nadzieje na korzystny wynik. Na nieco ponad trzy minuty przed ostatnią syreną tracili do Sacramento już tylko dziewięć „oczek” (110:119), ale od tego momentu Kings nie pozwolili już rywalom powiększyć punktowego dorobku.
Do zwycięstwa poprowadził Kings niezwykle skuteczny tercet: Domantas Sabonis (29 punktów, 16 zbiórek, siedem asyst, trzy przechwyty), De’Aaron Fox (28 pkt, pięć zbiórek, pięć asyst, cztery przechwyty) i Kevin Huerter (28, cztery zbiórki, siedem asyst, dwa przechwyty).
Lillard błyszczał pod nieobecność Antetokounmpo
Z innych wydarzeń tej kolejki warto wymienić wyczyn Damiana Lillarda. Pod nieobecność Giannisa Antetokounmpo zaliczył on swój najlepszy jak dotąd występ w barwach Milwaukee Bucks, notując double-double w postaci 37 punktów i 13 asyst. "Kozły" wygrały na wyjeździe z Toronto Raptors 128:112. Malik Beasley z kolei trafił osiem trójek, co pozwoliło mu na skompletowanie 30 „oczek”. Wśród gospodarzy świetny mecz rozegrał Scottie Barnes - 29 punktów, dziewięć zbiórek i siedem asyst.
Na Zachodzie liderami są broniący tytułu Denver Nuggets (9-2), którzy w środę nie grali, przed Dallas Mavericks (9-3) i Minnesota Timberwolves (8-3).