Jego podopieczny wyglądał na nieco zrezygnowanego, choć dużo mówił o szczęściu i sukcesie. "Jestem szczęśliwy, bo dwa razy z rzędu rzuciłem powyżej 21 metrów. Niestety, kończy się sezon halowy, czyli to, co dobre. Teraz czeka mnie ciężka praca" - powiedział. "Moje plany na najbliższy czas? Muszę zjeść obiad, potem się spakować, bo rano wylatuję do Stanów".

Reklama

Majewski najbliższe tygodnie spędzi na zgrupowaniu w San Diego, gdzie będzie się przygotowywać do mistrzostw świata w Berlinie. "Marzę o medalu, ale żeby go zdobyć, muszę poprawić wiele rzeczy. Rzut na 20 metrów złota mi nie da. To muszą być co najmniej 22 metry" - mówi kulomiot, którego rekord życiowy wynosi 21,51 m.

W Stanach Zjednoczonych mieszkają bądź będą trenować jego najwięksi rywale w walce o złoto, między innymi Christian Cantwell. "Szpiegowania się nie boję" - śmieje się Polak. "Zresztą nie mam wyboru. W Stanach kryzys, ale warunki do trenowania i tak tam mają najlepsze. A jak się zmęczę, to wybiorę się na wycieczkę. San Diego leży 7 kilometrów od Meksyku".

>>>Majewski: Na mistrzostwach świata chcę złoto

Na wczorajszej konferencji obecny był również między innymi Józef Lisowski, trener polskiej sztafety 4 x 400 m, która w Turynie zdobyła brązowy medal. "Jestem trochę rozgoryczony, że udało się zdobyć tylko ten brąz" - powiedział. "Z drugiej strony cieszę się, że oprócz dwóch bardziej doświadczonych zawodników dobrze zaprezentowali się dwaj młodzi. Z perspektywy igrzysk w Londynie wygląda to więc nieźle".

"Trzy medale w Turynie to odzwierciedlenie naszych możliwości" - podsumował prezes PZLA Jerzy Skucha. "Ten rok jest ostatnim, w którym będziemy jeszcze szukać zawodników na igrzyska. Zapowiada się obiecująco, bo nagle się okazało, że mamy na przykład skoczków, z którymi od dawna był problem".