Polska Agencja Prasowa: Kolarz przed wypadkiem jest zabezpieczony przede wszystkim kaskiem. Pan pamięta czasy, gdy zawodowcy ścigali się w czapeczkach albo z gołymi głowami.
A.S.: Kiedy byłem juniorem, a potem trochę starszym zawodnikiem, jeździliśmy obowiązkowo w kaskach i z zazdrością patrzyliśmy na zawodowców, którzy mogli ich nie zakładać. Sam jako zawodowiec też jeździłem bez kasku. Pamiętam, że przejechałem bez niego Giro d’Italia w 1994 roku. Później przyszedł rozum do głowy i zacząłem go zakładać. Teraz nawet na przejażdżkę zawsze jeżdżę w kasku.
PAP: Przepis zobowiązujący wszystkich do jazdy w kasku wprowadzono dopiero po wypadku Andrieja Kiwiliewa w wyścigu Paryż-Nicea w 2003 roku.
A.S.: Dobrze pamiętam to wydarzenie. Dwa miesiące później jechałem jako dyrektor sportowy grupy CCC Polsat w Giro d’Italia. Jedynym odstępstwem od reguły były górskie etapy, na których kolarze mogli zdjąć kask na końcowym podjeździe. Później zrezygnowano także i z tego wyjątku. Uważam, że kaski zdecydowanie poprawiły bezpieczeństwo. Osobiście znam kilku ludzi, kolarzy zawodowych i amatorów, którzy jeszcze żyją dzięki kaskowi.
PAP: Przed skutkami wypadku mają chronić barierki. W Katowicach, gdy uderzył w nie z ogromną siłą Jakobsen, fruwały w powietrzu.
A.S.: Przepisy mówią, że na ostatnich 200 metrach muszą być barierki bez wystających nóżek, zakryte na przykład reklamami, żeby kolarz nie mógł o nic zaczepić. Tour de Pologne jest jednym z najlepiej zabezpieczonych wyścigów i ten szczególnie chroniony odcinek jest jeszcze dłuższy. Uważam, że organizatorzy nie zawinili.
Wypadek był fatalnym zbiegiem okoliczności. Na Dylanie Groenewegenie, który zepchnął w barierki Jakobsena, wieszają teraz psy, ale ja myślę, że zajeżdżanie drogi, przepychanki są wpisane w życie kolarza. Myślę, że wszystko wydarzyło się poza świadomością Groenewegena, że jechał automatycznie. Oczywiście, powinien zostać ukarany, ale jak zaczniemy za każde zajechanie drogi chodzić do sądu - a słyszałem, że tak ma być w tym przypadku - to wydaje mi się przesadą. Ryzyko jest nieodłącznym elementem kolarstwa.
PAP: Czy wpływu na wypadek nie miał fakt, że kolarze z powodu koronawirusa nie ścigali się od kilku miesięcy?
A.S.: Nie sądzę. Na pewno byli naładowani energią, jeden i drugi nie chciał odpuścić. Oni są świetnie wyszkoleni technicznie. Cała sztuka sprintu polega na tym, że kolarze wchodzą w różne luki, jakie się pojawią. Sprinter musi mieć odwagę. Za moich czasów był taki Dżamolidin Abdużaparow, który na finiszu rzucał rowerem w lewo i w prawo. Nikt się do niego nie zbliżał, sędziowie byli do tego przyzwyczajeni, a także rywale, którzy zostawiali mu więcej miejsca. I nie było problemu.
PAP: Jako organizator zbliżających się mistrzostw Polski w Busku-Zdroju (20-23 sierpnia) musi pan zatroszczyć się o zabezpieczenie trasy. Jakie to będą elementy?
A.S.: Oczywiście barierki, które dostarczy nam wynajęta firma. Jak wspomniałem, 200 metrów przed metą płotki nie mogą mieć wystających nóżek. Są ustawione pod skosem, tak jak na Tour de Pologne. Wszystkie niebezpieczne miejsca, takie jak słupki, mostki, zakręty, zabezpieczymy materacami albo słomą. Teraz naszą główną troską jest to, jak oddzielić zawodników od ewentualnych kibiców, bo mamy pandemię. Rozmawiamy na ten temat z policją, śledzimy wytyczne sanepidu.
PAP: Oprócz kasków, barierek, materacy czy słomy w newralgicznych miejscach, co można jeszcze zrobić, żeby poprawić bezpieczeństwo w wyścigu kolarskim?
A.S.: Być może są jeszcze możliwości techniczne, aby udoskonalić barierki. Wiem, że prowadzi się prace nad kaskiem z poduszką powietrzną. Miałaby się ona otwierać w momencie upadku kolarza i zabezpieczać kark. Z drugiej strony, wszystkim ekipom chodzi o to, żeby kaski i rowery były jak najlżejsze. Oczywiście kask z poduszką musi być cięższy niż bez niej. Nie wykluczałbym jednak, że w przyszłości władze UCI wprowadzą taki obowiązek.
Wypadki są częścią zawodu kolarza, nie da się ich wyeliminować. Pamiętamy, jak przed rokiem Bjorg Lambrecht zginął podczas Tour de Pologne na prostej szosie, jadąc wolno w peletonie. Zjechał nagle na pobocze i uderzył klatką piersiową i brzuchem w przepust wodny, jakich przy drodze było mnóstwo. To był nieszczęśliwy zbieg okoliczności, któremu nikt nie mógł zapobiec. Ale są też w wyścigach ekstremalne sytuacje. Na Tour de France czy Giro d’Italia niektóre etapy kończą się 20-kilometrowym zjazdem z gór do mety. Kolarze jadą na pełny gaz, na granicy ryzyka, po serpentynach, rzadko używając hamulca. Jakiś kamyk na drodze, błąd techniczny i kolarz spada w przepaść. Zdarzały się takie wypadki, przed którymi nie ma i raczej nie będzie żadnego zabezpieczenia.