Dwa miesiące temu w wywiadzie dla DZIENNIKA powiedział pan: "Nie nadaję się na czyściciela polskiej piłki". Teraz czytamy, że chce pan zostać prezesem PZPN. Zgłupieć można.
To ja zapytam: czy prezes musi być czyścicielem?

A wyobraża sobie pan inną sytuację w polskiej piłce?!
Moment, ja się zgadzam, że trzeba zakończyć pewne sprawy. Działania prokuratury są nieodzowne, bo wiadomo, co się teraz dzieje w polskiej piłce. Wybór nowego prezesa w tym kontekście nic nie zmienia. Czyśćmy ją dalej. Chodzi mi jednak o zupełnie nową polską piłkę. O przywrócenie zaufania Polaków do tych, którzy tym sportem rządzą. W naszej piłce jest bardzo dużo złego. Mówiąc inaczej, byłbym hipokrytą. Ale w naszej piłce było też parę pięknych rzeczy. I ja chcę te rzeczy odbudować.

Naprawdę wierzy pan, że Włodzimierz Lubański, który ostatnie lata spędził w Belgii, jest w stanie pokonać w wyborach takiego Janusza Wójcika, osadzonego w polskim piekiełku?
A dlaczego akurat Wójcika?

Chyba nie myśli pan, że związani z Samoobroną Ryszard Czarnecki i Janusz Wójcik będą ze sobą rywalizować? Wójcik już ruszył w Polskę i zbiera głosy poparcia.
Ale przecież są inni kandydaci, choćby moi koledzy z boiska: Henryk Kasperczak i Grzegorz Lato. Ostatni kongres wyborczy UEFA zakończył się wielkim sukcesem Platiniego. To oznacza, że piłka jest dla piłkarzy.

I ci piłkarze, za których przez całą karierę wszystko robili inni, dziś mają być znakomitymi organizatorami w instytucjach, które obracają wielkimi pieniędzmi? Jakoś trudno w to uwierzyć.
Zgadzam się, że prezes PZPN powinien otoczyć się ludźmi, którzy w realiach menedżerskich są znakomicie zorientowani. Ale czy on sam powinien być menedżerem? Przede wszystkim powinien mieć osobowość, autorytet.

Pan go ma?

Trochę szczebli kariery zaliczyłem. Byłem piłkarzem, potem trenerem, a na koniec menedżerem. Teraz chcę zostać prezesem PZPN.

Widać, że wybór Platiniego naprawdę pana natchnął.
Przez długie lata przyglądam się piłce. Któregoś dnia, całkiem niedawno, zadałem sobie pytanie: Włodek, może i ty by w tym uczestniczył? Chcę coś zbudować, to dla mnie wielkie wyzwanie. Można powiedzieć, że doszedłem już do wieku, w którym nie boję się mówić otwarcie o pewnych sprawach, czasem krytykować w mocnych słowach, ale też potrafię rozmawiać. Po prostu trzeba umieć się w tym świecie odnaleźć. A ja to umiem.

Jakie ma pan stosunki z obecnym prezesem PZPN Michałem Listkiewiczem?
Normalne. Żadnych szczególnych. Nie jesteśmy przyjaciółmi, ale rozmawiamy, kiedy się spotkamy. A dlaczego pan pyta?

Bo ciekaw jestem, czy potrafiłby pan usiąść do rozmów z Listkiewiczem i wysłuchać jego rad. A potem zrobić wszystko na odwrót.
Proszę pana, ja nie wyobrażam sobie sytuacji, w której osoba przejmująca stery w PZPN nie byłaby z poprzednim prezesem w kontakcie. Przynajmniej na początku.

A co ze Zbigniewem Bońkiem? On zawsze ma dużo do powiedzenia o polskiej piłce. Teraz jednak utrzymuje, że nie będzie kandydował. To tylko kokieteria?

Kokieterią jest mówienie, że trzeba zrobić apolityczny PZPN. A Wójcik, Czarnecki, Kosecki? Przecież to są politycy. A Boniek? Musi sam zdecydować. Decyzja nie jest łatwa, bo można na niej dużo stracić. Sam nie podjąłem jeszcze ostatecznej. Uzależniam ją od otrzymania mandatu i późniejszej konsultacji ze środowiskiem.

Co pan może dać polskiej piłce?

Niech środowisko oceni, co mogę dać. Wszyscy wiedzą, kim byłem i kim jestem dziś. Jestem Włodzimierz Lubański.