To będzie dylemat podobny do tego, czy ładniejsza jest Kate Moss, czy może jednak Monica Belucci. Czy ładniej śpiewa Andrea Bocceli, czy mimo wszystko Placido Domingo? Czy lepiej jeździć szybkim Ferrari, czy może luksusowym Maybachem? Trzymając się piłki nożnej - czy lepszy był Maradona, czy też Pele? Mówiąc krótko - zdecydują gusta. Bo w kwestii kompetencji nikt nie ma wątpliwości - Grzegorz Lato, Włodzimierz Lubański, Henryk Kasperczak, Roman Kosecki, Ryszard Czarnecki, Janusz Wójcik i Tomasz Jagodziński spełniają wszystkie warunki, jakie musi spełniać idealny, wymarzony prezes.

Ta wyniszczająca walka o schedę po Listkiewiczu skupiła śmietankę polskiego sportu, biznesu i polityki. Faworytem wydaje się Lato - piłkarz nad piłkarze, co jak raz urwał się obrońcom Brazylii, to gonią go do dziś. Umysł nieprzenikniony. Honorowy członek MENSA. Trener, który prezesom się nie kłaniał i pewnie dlatego od ośmiu lat nikt go nie zatrudnił. Wreszcie senator, który nie rzuca słów na wiatr. To nie jest typ nawijającego na uszy makaron Michała Listkiewicza. On zamiast oratorskich popisów woli działanie. Właśnie dlatego przez całą parlamentarną kadencję odezwał się trzy razy. To, co niektórzy mylili z lenistwem, było zwykłą życiową mądrością - ciszej jedziesz, dalej zajedziesz. Gdyby on został prezesem, z polskim stadionów w mig zniknęłaby przyśpiewka „J... PZPN”, a zamiast tego po całej Polsce niosłoby się radosne „Lato, Lato wszędzie, zwariowało, oszalało moje serce”. I w rytm tego kraj - jak Lato podczas ostatniego mundialu - popijałby wódkę winem! Niech nam żyje! Sto lat!

Ale czy ktoś zapłacze, gdy wygra jednak Włodzimierz Lubański? Też nie! Przecież talentu miał więcej niż Lato, z popularnością obeznany, bo wzdychało do niego niegdyś pół Polski. Po przedwczesnym zakończeniu kariery szybko został obrotnym menedżerem, zwanym „Mister 25 percent”. Doskonale wie, jak zdobywać pieniądze i jak je wydawać. Medialna bestia, komentator telewizyjny. Moralnie - kryształ. Mało? Wszystkim niedowiarkom dedykujemy przebój sprzed lat: „Ty się bracie nie denerwuj, tam Lubański gra, nerwy swoje zwiąż na supeł, obok Deynę ma. A ty się bracie nie denerwuj, damy pokaz gry, tylko dłonie ściśnij mocno, sprawdzą nam się sny”. Jakże miłoby było się obudzić w Polsce, w której piłką rządzi ktoś taki...

Skoro jesteśmy już przy muzyce, sławiony był także Ryszard Czarnecki, zwany po prostu Rysiem. Człowiek o wielu talentach, parlamentarny drybler na miarę Garrinchy - przez ZChN i AWS aż do świty przewodniczącego Leppera. Stawiany w gronie nie tylko największych osobistości polskiej polityki, ale także żużla i boksu (a prawdopodobnie bobslejów i squasha również). Kazik Staszewski w piosence „Andrzej Gołota” już kilka lat temu wyśpiewywał: „Evander Holyfield, Mike Tyson, Michael Moorer, Tim Witherspoon, Ray Mercer, Lennox Lewis, Herbie Hide, Frans Botha, Ryszard Czarnecki, Andrzej Gołota!”. My możemy napisać wersję bardziej aktualną: „Zinedine Zidane, Ronaldinho, Sepp Blatter i Silvinho, Frank Rijkaard, Javier Saviola, Ryszard Czarnecki, Nicola Ventola!”.

Na piłkarskich salonach czuje się jak u siebie. Tak łatwo nawiązuje kontakty, że zna nawet ludzi, którzy jego nie znają. Prezydent FIFA składał mu nawet życzenia z okazji urodzin, mimo że nikt w Polsce nie ma zielonego pojęcia, nie tylko którego dnia urodził się Ryś, ale nawet którego roku. Ale to się zmieni. Jego blog ma być wydrukowany jako lektura szkolna. 9 lutego Ryszard napisał: „Dwa miasta, dużo rozmów. O rządzie, polityce, ale też o piłce nożnej. Dużo ciekawych wiadomości. Ludzie mówią, ale... zastrzegając sobie pełną poufność. Dyskretny urok... nie tyle burżuazji, co... dyskrecji”. Czyż nie chwyta za serce?

Najgorsze jest to, że Ryszard może nie wygrać, bo jest po prostu na polską piłkę zbyt urokliwy. Ale ten sam problem mają inni. Janusz Wójcik - kolega z Samoobrony - również prowadzi kampanię (ale nie pod wpływem i nie po torach). Krasomówca i doskonały psycholog. Wie, kiedy pochwalić, a kiedy zganić. Trudno się doczekać, aż na zjeździe bojowo zakrzyknie do delegatów: „Biało-czerwona na maszcie! Kiełbasy w górę i jedziemy”. A dokąd jedziemy? Walczyć z korupcją, którą tak brzydzi się nasz poseł. Zamykać do więzień wszystkich, którzy choć raz kupili mecz! Takich Wójcik nienawidzi najbardziej na świecie.

Mamy też Henia Kasperczaka - świetnego organizatora. Zna się na personaliach jak mało kto i prawdopodobnie otoczy się wypróbowanymi ludźmi. Przecież to on ściągał za grube pieniądze do Wisły Angelo Huguesa, Edno, Lantame Ouadję, Martinsa Ekwueme czy Wyna Belotte. Łącznie pod Wawel przygarnął - na pewno z dobrego serca, bo to człowiek-dusza - ze dwudziestu kompletnie nieutalentowanych ludzi. Świetnie czuje się w Afryce, więc poradzi i sobie w naszym piłkarskim buszu. Tylko ma jedną wadę - w razie niepowodzenia może tkwić na stołku dłużej niż Listkiewicz. Cupiał do dziś próbuje pana Henia wyrzucić z Wisły...

Reklama

Na tle Laty, Lubańskiego, Czarneckiego, Wójcika i Kasperczaka najmniej zalet wydaje się mieć Tomasz Jagodziński, który charakteryzuje się tylko bezsensownie silnym uściskiem dłoni (jednoczesny uśmiech przy zadawaniu innym bólu świadczy o skłonnościach do sadyzmu) i wąsami. Z drugiej strony męski uścisk to połowa sukcesu na międzynarodowej arenie, a i piłka potrzebuje rządów silnej ręki.

Ostatni z kandydatów - Roman Kosecki - zalet ma jeszcze mniej niż Jagodziński (rzucający się w oczy brak wąsów). Po pierwsze - młody. A kto to widział młodego prezesa? Po drugie niezależny finansowo. Tacy są najgorsi! W dodatku zajmował się szkoleniem dzieci, a kto poważny zajmuje sobie głowę takimi bzdetami? Piłkarzem był niezłym, ale gdzie nie polazł, przynosił żabę. Że języki zna? Od tego są tłumacze. Ale spokojnie - ma też zalety. Przede wszystkim wie, do których drzwi trzeba pukać... Inna sprawa, że na razie jak puka, to jeszcze mu nie otwierają.

A może tak wybierzmy prezesa - niech każdy z tej siódemki zapuka do pięknej Sandry, a komu otworzy, ten wygra?