Krzysztof Stanowski: Gdyby ktoś dziesięć lat temu powiedział, że pan będzie prezesem PZPN, to...
Roman Kosecki: Nie wyśmiałbym go. Od dawna zakładałem sobie, że działając krok po kroku po zakończeniu kariery, będę kimś niezależnym, samodzielną instytucją bdquo;Roman Kosecki”. Wydaje mi się, że ten cel zrealizowałem. Stworzyłem szkółkę piłkarską, z której jestem dumny. A teraz nadszedł czas na kolejny krok.
Dość odważny to krok.
Kiedyś powiedziałem, że będę trenerem reprezentacji Polski przed czterdziestką. I to jest jedyne, czego tak naprawdę nie zrealizowałem. Ale uważam, że dziś miałbym więcej do zaoferowania i do zrobienia jako prezes, a nie jako selekcjoner.
Spójrzmy prawdzie w oczy, nie ma pan żadnych szans na wygranie tych wyborów.
Hmm... Powiedzmy, że szanse mam, ale nie jestem liderem. Poza tym ja mam co w życiu robić i prezesem PZPN nie muszę być za wszelką cenę. Nie jeżdżę po Polsce, nie zdobywam głosów, bo to wszystko oznacza dogadywanie się i późniejsze grupy powiązań. Kto dziś próbuje zjednywać sobie ludzi, brnie w to, przed czym wszyscy chcemy uciekać. Ja nikomu niczego nie obiecuję w zamian za poparcie, bo później musiałbym się odwdzięczać.
Czyli prosić nikogo o głosy nie ma pan zamiaru, a wygrać chce? To bardzo naiwne myślenie.
Nie wiem, czy naiwne. Po prostu normalne. Marzy mi się prezes, który nie musiałby się z nikim układać, żeby zdobyć stołek.
Poprze pana naturalnie Legia.
Myślę, że to rzeczywiście będzie naturalne, jeśli Legia odda na mnie głos. Tak samo Mazowiecki Związek Piłki Nożnej. I nie wiem kto jeszcze. Po prostu liczę na rozsądek.
Skończy się tak, że jako prezes będzie pan adwokatem Legii.
Nie wstydzę się mówić, że kocham Legię i kocham Warszawę. Oddałem temu klubowi serce. Natomiast oddałem też serce reprezentacji Polski, grając dla niej przez lata. Kiedyś zrezygnowałem z gry w meczu otwarcia sezonu w Hiszpanii, bo miałem zgrupowanie kadry. Wie pan, co to jest otwarcie sezonu w Hiszpanii? Wielkie wydarzenie! Atletico beze mnie wygrało 1:0 po bramce Kiko. Potem przez następne dwie kolejki siedziałem na ławce, ponieważ wybrałem kadrę, a nie klub. Przy całym sentymencie do Warszawy jestem człowiekiem polskiej piłki. Nie regionalnym piłkarzykiem, tylko kimś więcej.
Pan zawsze z prezesami, działaczami miał na pieńku. A teraz chce pan zostać jednym z nich? Przejść na drugą stronę barykady?
Zdarzało się, że jako kapitan reprezentacji musiałem negocjować w imieniu zespołu. Jeśli nie spełniało się obietnic, jeśli mieliśmy mieć pieniądze po każdym meczu, a nie zapłacono nam za pięć kolejnych, to zabierałem głos. Jeśli przyjeżdżaliśmy na zgrupowanie reprezentacji i musieliśmy trenować w klubowych strojach, to się buntowałem. Czasami trzeba było uderzyć pięścią w stół. Pamiętam, jak przed meczem z Anglią w Chorzowie, zremisowanym 1:1, szykowaliśmy strajk i nie chcieliśmy wyjść na oficjalny trening. Do rozmów z działaczami wytypowano mnie. Rozmawiałem bardzo stanowczo i na drugi dzień były i pieniądze, i sprzęt. Dziś chcę walczyć o normalność, tylko z innej pozycji.
Od czego chce pan zacząć?
Pracy jest bardzo dużo, ale najważniejsze, aby odbudować zaufanie wśród kibiców. Otworzyć drzwi do PZPN, ujawnić wszystko, wpuścić świeżą krew, szkolić dzieci i młodzież, przestać kręcić przy licencjach, nie oszukiwać piłkarzy. Niech będzie zawodowe sędziowanie, które gwarantuje arbitrom emeryturę – chyba że okażą się zamieszani w korupcję. Zbudujmy ośrodek szkoleniowy, na przykład na terenie Hutnika Warszawa. Można mówić i mówić, ale nie w hasłach rzecz, tylko w ich realizacji. A do tego trzeba ludzi z energią.
Kogo?
Poszukajmy ich. Jest Jacek Bednarz, Czarek Kucharski, za chwilę będzie Piotrek Świerczewski, Piotrek Reiss. Ale są też Józef Młynarczyk, Krzysztof Warzycha. Potrzebujemy ludzi z otwartą głową. Wielu z dzisiejszych działaczy myśli, że bez nich piłka upadnie. Są w błędzie - może bez nich ruszy jak z kopyta.
Czegoś nie rozumiem - pan chce, żeby obecni działacze na pana zagłosowali, a pan ich potem wytnie w pień.
Nie lubię określeń w stylu ściąć głowy, wyciąć w pień, wbić nóż w plecy. To nie jest mój język, mnie się to nie podoba. Nie chcę organizować ataku na Pałac Zimowy.
A moim zdaniem by pan chciał, tylko nie chce pan tego głośno przyznać, bo to niedyplomatyczne.
Ja wierzę, że związek po prostu dorósł do tych zmian i nie potrzeba rewolucji. Jeszcze do niedawna był jeden kandydat na prezesa, car Michał Listkiewicz. Teraz to się zmienia. Niemal każdego dnia zgłasza się ktoś nowy. I fajnie.
Tomasz Lipiec powiedział, że jest pan kandydatem politycznym, więc się pan nie nadaje. Minister poparł Kasperczaka.
Nie wiem, czy nie wyświadczył mu niedźwiedziej przysługi. A ja? Do sejmu wszedłem dzięki temu, że wcześniej byłem znanym sportowcem. Teraz słyszę, że nie mogę być prezesem związku sportowego, bo jestem politykiem. Można tak odwracać kota ogonem. Politykiem jest pan Czarnecki i on rzeczywiście się nie nadaje. A ja jestem gotów złożyć mandat poselski, jeśli wygram.
Ktoś powie - dopiero co chciał pan ratować kraj jako poseł, a nagle się panu znudziło i przenosi się pan do PZPN.
Jako poseł działam aktywnie. Od nowego sezonu będzie nowe prawo dotyczące imprez masowych, staram się doprowadzić do tego, by samorządy musiały część pieniędzy przeznaczyć na sport. Natomiast jeśli okaże się, że jeszcze więcej mogę zrobić jako prezes PZPN, to dlaczego nie?
Pan nie kryje sympatii dla Kasperczaka. Po co rozbijać głosy? Może lepiej założyć koalicję? Może powinien pan przekazać mu swoje poparcie?
A może odwrotnie? Może on mnie? Nie wykluczam żadnej możliwości.
Do wyborów coraz bliżej.
Zacznie się szukanie haków.
No właśnie - tyle lat pan grał w piłkę i nigdy nie słyszał o korupcji?
Słyszeć, słyszałem. Pan też słyszał. Ale miałem to szczęście, że szybko wyjechałem z kraju i dziewięć lat grałem w profesjonalnych ligach.
Mówią, że przynosi pan pecha.
Kiedyś dorobiono mi taką łatkę. Ale życzę każdemu pucharów krajowych i superpucharów w Legii i Galatasaray, dwudziestu dwóch bramek w lidze hiszpańskiej, artykułów na pierwszej stronie gazet Marca i Don Balon. Tylu meczów we Francji, mistrzostwa i pucharu w USA. Jakoś się swojej kariery nie wstydzę.
To gdzie ten hak na pana?
Wyciągają mi, że gdzieś napiłem się piwa albo że dostałem czerwoną kartkę w meczu ze Słowacją i rzekomo rzuciłem koszulką, podczas gdy ją zdjąłem i ucałowałem Orzełka. Wielki mi hak - dwie żółte kartki w meczu. Żeby wszyscy kandydaci mieli tylko takie problemy.
Wyścig do fotelu prezesa PZPN trwa. Chętnych do jego zajęcia jest wielu. Jednym z nich jest Roman Kosecki. Były reprezentant polski w rozmowie z DZIENNIKIEM zapewnia, że nigdy nie miał nic wspólnego z korupcją w naszej piłce.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama