W marcu czekają nas dwa mecze eliminacji mistrzostw Europy. I na razie nie wiemy wiele więcej. "Zbieramy się 19 marca, ale gdzie, nie mam pojęcia" - zdradza osoba związana z kadrą. Mówiło się o zgrupowaniu reprezentacji we Wronkach, lecz stoi ono pod znakiem zapytania. Leo Beenhakker chciał nawet wziąć sprawy w swoje ręce i zorganizować pobyt w Niemczech lub Holandii, ale... nie ma z kim rozmawiać na ten temat.
Mało tego. Wciąż jeszcze nie wiadomo, gdzie odbędzie mecz 24 marca z Azerbejdżanem. Planowany był w Krakowie, ale na dziś ta opcja jest coraz bardziej wątpliwa. Pojawiły się pomysły, by przenieść go do Warszawy lub Kielc. Na razie jednak nie wiadomo zupełnie nic. Ani gdzie kadra zagra, ani gdzie się do tego meczu przygotuje. A przecież chodzi o spotkanie, które odbędzie się za niewiele ponad miesiąc!
Problemów jest więcej - podczas ostatniego zgrupowania kadry Jerzy Engel miał rozmawiać z piłkarzami na temat karty reprezentanta, która unormowałaby wiele kwestii, między innymi te marketingowe. Miał, ale nie rozmawiał, bo wcześniej jako członek zarządu został zawieszony. Z tego względu nad dalszą współpracą ze związkiem poważnie zastanawiają się sponsorzy. Telekomunikacja Polska odwołała sesje zdjęciowe i filmowe, które chciała zorganizować w trakcie obozu w Jerez. Wciąż przecież toczy się proces, który wytoczył tej firmie Maciej Żurawski.
Bałagan w kadrze tylko odzwierciedla to, co dzieje się i działo w centrali PZPN. Michał Listkiewicz chełpił się, że stworzył na Miodowej świetnie zorganizowaną, w pełni profesjonalną instytucję, a teraz okazuje się, że wszystko tam sypie się jak domek z kart. Błędy popełniano w sprawach błahych, jak i bardzo istotnych. Przez liczne dziury wyciekają ogromne pieniądze. Cztery miliony złotych - niezapłacony podatek wraz z odsetkami. Dwanaście milionów plus odsetki - ewentualna kara dla klubów, na skutek wesołej działalności księgowości w związku (wysyłano miliony złotych bez żadnych faktur). Drobne 21 tysięcy złotych (kara zmniejszona z 444 tysięcy) za uprzywilejowanie Canal+ w uzyskaniu praw telewizyjnych już zupełnie nie robi wrażenia... A przecież nieprawidłowości w kwestii sprzedania wizerunku reprezentantów Polski sponsorom kadry też jeszcze mogą uderzyć w związek.
Na beztroskiej działalności związkowych działaczy tracą - i to ogromne sumy - także kluby. Najnowszy przykład to GKS Bełchatów. Klub zapłacił PZPN oraz Łódzkiemu Związkowi Piłki Nożnej część pieniędzy, które otrzymał od Palermo za transfer Radosława Matusiaka - łącznie około 500 tysięcy złotych. A jak twierdzą teraz działacze Orange Ekstraklasy, wedle przepisów FIFA tę kwotę powinni uiścić Włosi! "Mówimy o wielkich pieniądzach i takie niedopatrzenia są skandalem" - twierdzi prezes pierwszoligowego klubu.
"Dlatego trzeba jak najszybciej zrobić z tym porządek i ujednolicić nasze przepisy z międzynarodowymi. My byliśmy w zasadzie postawieni pod ścianą. Gdybyśmy nie zapłacili, transfer by upadł" - mówi prezes Bełchatowa Jerzy Ożóg.
Obrywają też piłkarze. Marcin Chmiest dwa tygodnie temu przeszedł do Bragi i... do dziś nie może grać, bo do Portugalii nie dotarł jego certyfikat. "Z reguły trwa to nie dłużej niż pięć dni. Portugalczycy powinni poprosić związek o przesłanie certyfikatu. PZPN po otrzymaniu takiej prośby powinien zapytać klub i okręgowy związek, czy nie ma przeciwwskazań" - tłumaczy procedurę menedżer Mariusz Piekarski. Ktoś może powiedzieć - szczegół, Chmiest nie może grać. Ale dla zawodnika to spory cios. Nie zagra w meczu Pucharu UEFA, w którym tak bardzo chciał się pokazać...
Choć liga za chwilę wystartuje, wciąż nie wiadomo, na jakich zasadach. Czy Arka i Górnik Łęczna zostaną zdegradowane? Czy Zagłębiu Lubin odejmie się punkty? Na razie mamy tylko pytania. A można stawiać też kolejne, na które odpowiedź nie jest znana. Kiedy odbędzie się zjazd PZPN? Kto będzie mógł kandydować na prezesa? Czy kandydatów będzie można zgłaszać z sali? Ile lat będzie rządził nowy prezes – pełną kadencję, czy tylko dokończy tę rozpoczętą przez Michała Listkiewicza?
Kurator Marcin Wojcieszak ma pełne ręce roboty i - napotykając co chwilę na niechęć działaczy - z pewnością wszystkiego nie ogarnia. W tym, że nie sprząta całego bałaganu jest jednak plus. Lepsze to, niż zamiatanie brudów pod dywan, jak miał w zwyczaju Listkiewicz.