Plan, który opracowali jest tak prosty, że aż prymitywny. Przedstawią Beenhakkerowi listę kandydatów, z których jeden będzie miał zostać asystentem Leo. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że selekcjoner, po pierwsze, już wybrał – ma nim być Jan Urban. Po drugie zaś, w kontrakcie trenera kadry jest wpisany punkt, w myśl którego współpracowników dobiera sobie sam...
Jak rozsierdzić Leo? To banalne, wystarczy, że na liście znajdą się nazwiska, które kompletnie nie w smak trenerowi. Na przykład... Marek Motyka, o którym coraz głośniej mówi się w kuluarach związku.
Pozycja asystenta, z punktu widzenia gry zespołu i wyników, jest - umówmy się - istotna jak ubiegłoroczny śnieg. Ale w takim świetle nabiera innego, znacznie większego wymiaru. Reakcja Beenhakkera na wspomnianą listę może być jedna: „żegnam, panowie!”. Holender cały czas podkreśla, że nikt niczego mu nie narzuci. Czyżby po dwóch latach w polskim piekiełku nie zrozumiał jeszcze, że u nas wszystko jest możliwe? - pyta "Fakt".
Wracamy więc do sytuacji sprzed dwóch lat, kiedy to Leo zmęczony ciągłymi docinkami mądrych głów ze związku, prztyczkami byłych selekcjonerów, przesłuchaniami przed komisją sejmową, chciał opuścić nasz kraj. Został - dla wyzwania i zapewne (jak później powiedział w reklamie) "for money”, czyli dla forsy. Teraz jednak jego kasa schodzi na drugi plan. Polska zaczyna wkrótce eliminacje mistrzostw świata, tymczasem zamiast budowania nowej drużyny, trwają kłótnie i spory o przyszłość selekcjonera, a ewentualnego następcy nie widać.
Beenhakker chciał, żeby w przyszłości zastąpił go Dariusz Dziekanowski. Holender właśnie w „Dziekanie” widział największy potencjał i wierzył, że były gwiazdor Legii kiedyś także wyznaczy swojego następcę. W polskiej piłce miał się rozpocząć cykl wzorowany na "niemieckiej technologii produkcji selekcjonerów”. Właśnie nasi zachodni sąsiedzi byli dla Leo ideałem do naśladowania. Niemiecka federacja w ostatnich latach (poza jednym wyjątkiem, Juergenem Klinsmannem) nie wyłamywała się z zasady: asystent następnym selekcjonerem.
Ale pomysł nie wypalił. Beenhakker nie przewidział bowiem, że Dziekanowski ma taki temperament i - choć brzmi to absurdalnie - będąc grubo po czterdziestce, sprawia kłopoty wychowawcze. Selekcjoner widział także inną niepokojącą rzecz - pozostali asystenci, zamiast konstruktywnie dyskutować z nim o wizji drużyny, potakiwali tylko głowami.
Wyłamywał się jedynie Urban, który zawsze chętnie rozmawiał z Beenhakkerem. I jeśli to on miałby pełnić rolę nowego asystenta, musiałby pogodzić ją z pracą w Legii. A nie wiadomo, czy jej właściciele przystaną na taki scenariusz. Bardzo prawdopodobne jest, że prawą ręką Leo zostałby Frans Hoek. Dotychczasowy trener bramkarzy już na Euro 2008 często wcielał się w tę rolę, sowich podopiecznych zostawiając pod okiem Andrzeja Dawidziuka.
Niewykluczone, że spośród tych, którzy stracili pracę, Jan de Zeeuw jako jedyny wróci do kadry. "Teraz wszystko zależy od Leo" - wzrusza ramionami dotychczasowy dyrektor sportowy.
"A po co on nam na ławce rezerwowych? Może jeszcze usiądzie tam Jarosław Kołakowski! To też menedżer..." – śmieje się gorzko były reprezentant Polski Piotr Świerczewski.
Jeśli jednak Beenhakker faktycznie odejdzie, to trzeba będzie jak najszybciej znaleźć jego następcę. Żaden z polskich trenerów młodego pokolenia nim nie będzie. Beton z PZPN nigdy nie powierzy kadry komuś mało doświadczonemu. W Polsce - i to podkreślają wszyscy fachowcy - jest tylko jeden człowiek, który mógłby podjąć się takiego wyzwania. Człowiek, dla którego praca z biało-czerwonymi zawsze była największą życiową ambicją. Nazywa się Henryk Kasperczak i niedawno odrzucił ofertę wartą milion dolarów z klubu z Kairu. Może więc to on jest szykowany na następcę Leo?