Afera premiowa wciąż zatruwa szatnię
„To była niemoralna propozycja” - powiedział Lewandowski w wywiadzie dla Eleven Sports i portalu Meczyki. Nazwisko Mateusza Morawieckiego w ogóle w tej rozmowie nie pada, wiadomo jednak, że to premier RP był tym, który obiecał piłkarzom Czesława Michniewicza 50 mln złotych za awans z grupy na mundialu w Katarze. „Ta sprawa wciąż zatruwa szatnię drużyny narodowej” - przekonywał napastnik Barcelony. Sam przyznaje, że wyciąganie ręki po publiczne pieniądze było błędem ze strony piłkarzy. Dodaje jednak, iż całe odium społeczne spadło na zawodników, którzy zostali z tym sami. Ani Morawiecki, ani PZPN nie stanął w ich obronie, choć pierwszy wywołał cały skandal, zaś prezes Związku Cezary Kulesza udawał, że o niczym nie wiedział.
Himalaje arogancji Morawieckiego
Zgadzam się, że propozycja premiera była głęboko niemoralna. Szastanie publicznymi pieniędzmi to Himalaje arogancji. W dodatku Morawiecki nie miał dość odwagi, by sprostać aferze, którą wywołał i publicznie przeprosić. Przepraszać i tłumaczyć się musieli piłkarze, postrzegani jako chciwi, zepsuci, bezwstydni i niemoralni milionerzy. Tymczasem premier zamiast odpowiedzieć za skandal, który wywołał, schował się za plecy zawodników, bo tak było wygodniej. Lewandowski uważa też, że Kulesza musiał wiedzieć o sprawie, czego się konsekwentnie wypiera. A to znaczy, że wysokie stołki w rządzie i PZPN zajmują faceci, którzy nie potrafią wziąć odpowiedzialności za własne czyny.
Drugi zarzut Lewandowskiego wobec Kuleszy jest równie miażdżący. Chodzi o alkoholowe libacje, które urządzają działacze PZPN przy okazji wyjazdowych meczów reprezentacji Polski. „Trzeba mieć klasę na pewnych stanowiskach. Trzeba umieć się zachować, potrafić tym wszystkim zarządzać” - mówi kapitan drużyny narodowej. Podkreślał, że nie ma nic wspólnego z zatrudnieniem związanego z neonazistowskim gangiem ochroniarza Dominika G. (którego wynajął Związek), lub skandalem z Mirosławem Stasiakiem, skazanym za korupcję, którego prezes Kulesza zabrał na mecz z Mołdawią do Kiszyniowa. Te fakty obciążają prezesa PZPN. To dowody, że Związkiem rządzi człowiek zdemoralizowany.
Polską piłką wciąż rządzi wódeczka?
Więcej. Przypomina mi się wywiad, którego udzielił jeden z działaczy regionalnych związków piłkarskich. Dziennikarz zapytał go dlaczego w ostatnich wyborach w PZPN głosował na Kuleszę? „Bo przyjechał do nas, napić się z nami wódeczki” - powiedział. Jego kontrkandydat z flaszką nie przyjechał. A więc polską piłką wciąż rządzi wódeczka? Kulesza cofa PZPN w najczarniejsze z wieków ciemnych polskiego futbolu. Gdyby miał odrobinę przyzwoitości, natychmiast podałby się do dymisji. Z całą pewnością jednak tego nie zrobi.
Libacje na oczach piłkarzy - czyli młodych ludzi, którzy za chwilę mają wyjść na boisko z orzełkiem na piersi to jest teatr absurdu. Takiego prezesa działacze PZPN postawili na czele Związku i za niego teraz powinni się wstydzić. Jeszcze raz opinia publiczna znalazła potwierdzenie, że polska piłka jest bagnem pokrytym grubą skorupą mułu.
Niechlubna rola piłkarzy
Wracając do „niemoralnej propozycji” premiera. Wciąż nie rozumiem dlaczego została wstępnie przyjęta przez Lewandowskiego i innych zawodników kadry? Kapitan drużyny zarzuca kłamstwo bramkarzowi Łukaszowi Skorupskiemu, który w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego” wyznał, że w Katarze piłkarze kłócili się o podział tych nieszczęsnych milionów. Lewandowski słusznie zauważa błędy innych, za małą wagę przywiązuje do własnych. Choć niełatwo znaleźć ludzi, którzy chowają rękę, gdy ktoś wciska im pieniądze, nawet niemoralne, to jednak tego można było oczekiwać od kapitana kadry i gwiazdy Barcelony. To oczywiste, że nie tylko piłkarze są winni afery premiowej, ale odegrali w niej swoją niezbyt chlubną rolę.
Trzeci z mocnych wątków wywiadu z Lewandowskim dotyczy charakteru zawodników występujących dziś w drużynie narodowej. „Brakuje nie tyle umiejętności, co osobowości” - mówi kapitan drużyny. Ostry zarzut pod adresem kolegów. Te słowa padają w pewnym kontekście. Po zawstydzającej porażce z Mołdawią w Kiszyniowie, tuż przed meczami z Wyspami Owczymi i Albanią. Wyprawa do Tirany zdecyduje o losie drużyny w kwalifikacjach Euro 2024. Być może ostatniego wielkiego turnieju, na który Lewandowski wybierze się z zespołem narodowym. Oczywiście, jeśli Polska wywalczy awans.
Czy wstrząsając kolegami Lewandowski osiągnie zamierzony cel? Czy to co mówi rozbija wątłą jedność w kadrze, czy zmobilizuje zespół? Przekonamy się w Tiranie już za tydzień.
Jako przykład piłkarzy z charakterem Lewandowski przywołuje Jakuba Błaszczykowskiego i Kamila Glika. Jak wiadomo z każdym z nich miał konflikty, ale docenia ich wkład we wspólne dokonania. Glik tego nie odwzajemnia, bo „polubił” jeden z ostrych, kibicowskich komentarzy pod wywiadem z Lewandowskim: „Świetna wypowiedź przed meczami o wszystko w eliminacjach, kiedy zespół i wszystko wokół jest w największym kryzysie, odkąd pamiętam. Pan Kapitan".
Faktycznie: dlaczego Lewandowski wybrał tak trudny moment, by wysadzać w powietrze szatnię kadry i całą polską piłkę? Celowo? Może liczy na to, że jego zarzuty wywołają sportową złość innych graczy? I zawstydzą działaczy.
Z jednej strony kapitana kadry spotyka krytyka za to co mówi o naszym futbolu, z drugiej wdzięczność, bo jest jedynym piłkarzem, który może sobie na to pozwolić. Trudno przewidzieć efekty stwierdzeń Lewandowskiego, na pewno jednak piłkarz o takich dokonaniach nie może w kółko omijać tematów tak bolesnych i drażliwych. Chcemy lidera kadry z osobowością?
Niech ten lider jednak pamięta, że zawalił mecz w Kiszyniowie jak inni. Niech pamięta, że ma własną prośbę nie zagrał z Węgrami w ostatnim spotkaniu kwalifikacji MŚ w Katarze, kiedy ważyły się losy rozstawienia w barażach. Niech będzie świadomy, że mecz w Tiranie to także dla niego wielki egzamin. Niech naprawia polski futbol słowami, ale i czynami.