W latach 80. i 90. starcia tych drużyn niemal zawsze stały na wysokim poziomie, wzbudzały ogromne poruszenie wśród kibiców, były także powodem do mobilizacji dla policji. Przede wszystkim jednak decydowały o mistrzostwie kraju, jak w 1996 i 1997 roku, kiedy Widzew wygrał wtedy na Łazienkowskiej 2:1 i 3:2.
W obecnym stuleciu warszawsko-łódzki szlagier stracił na prestiżu - głównie z powodów problemów organizacyjno-sportowych Widzewa, który w latach 2004-2006 i 2008-2010 występował na zapleczu ekstraklasy.
Łodzianie do kwietnia tego roku przegrali z "odwiecznym" przeciwnikiem 11 kolejnych meczów. Dopiero w rundzie wiosennej minionego sezonu przerwali fatalną serię, remisując u siebie 1:1. Wciąż jednak nie mają takiego potencjału piłkarskiego jak Legia. Po 12 kolejkach zajmują dziewiąte miejsce, tracąc do lidera z Łazienkowskiej 10 punktów.
"Myślę, że to będzie jednostronne widowisko. Jeśli nie zdarzy się jakaś czerwona kartka lub coś pechowego dla Legii, nie spodziewam się niespodzianki. Zdecydowanym faworytem są gospodarze" - powiedział PAP były piłkarz obu klubów Marek Citko.
Emocji i podtekstów w piątek na pewno jednak nie zabraknie. Przykładem znaczenia rywalizacji obu klubów był gest Marcina Mięciela w ubiegłorocznym spotkaniu Widzewa z... ŁKS. Po strzeleniu gola dla gości były napastnik Legii podbiegł do sektora najwierniejszych fanów Widzewa i pokazał im palcami "elkę" (znak kibiców z Łazienkowskiej).
Na szczególną otoczkę towarzyszącą zmaganiom Widzewa i Legii złożyły się przede wszystkim mecze sprzed kilkunastu lat. Jesienią 1994 roku starcie obu drużyn w Łodzi okrzyknięto, również poza granicami kraju, mianem meczu weekendu w Europie. W obecności 19 tysięcy widzów - taką pojemność miał łódzki stadion przed zamontowaniem krzesełek - padł remis 1:1.
W maju 1996 roku łodzianie, dopingowani na Łazienkowskiej przez tłum swoich kibiców (przyjechali do Warszawy dwoma wypełnionymi pociągami), wygrali 2:1, chociaż przegrywali 0:1. Zwycięstwo przybliżyło ich do tytułu, który zdobyli dwa tygodnie później.
W czerwcu 1997 roku, również w stolicy, do 90. minuty gospodarze prowadzili 2:0, ale ostatecznie przegrali 2:3. Widzewiacy świętowali wówczas drugi z rzędu tytuł mistrza Polski.
Legioniści częściowo zrewanżowali się dwa miesiące później, gdy w spotkaniu o Superpuchar zwyciężyli 2:1. Tym razem to oni przegrywali 0:1, ale potrafili odwrócić losy meczu. Lepsi okazali się również w październiku 1997 roku - wygrali 3:1.
W kwietniu 1999 roku łodzianie prowadzili u siebie z Legią już 2:0, ale goście doprowadzili do wyrównania. Ostatni cios zadali jednak widzewiacy. W 75. minucie zwycięstwo 3:2 zapewnił im Radosław Michalski, który przeszedł do Widzewa z... Legii (latem 1996).
Rok później Widzew znów wygrał u siebie 3:2, a tym razem zwycięską bramkę zdobył w 90. minucie Dariusz Gęsior.
To była ostatnia - jak dotąd - wygrana łodzian w tym klasyku. Od tego czasu trzykrotnie padł remis i 11 razy wygrała Legia.
W sezonie 2001/02 oba zespoły na skutek m.in. regulaminu (podział ekstraklasy na dwie grupy) nie zmierzyły się ze sobą.
Fani Legii zapewne najchętniej wspominają spotkanie z czerwca 2004 roku. Rozbity i już zdegradowany łódzki zespół przyjechał na Łazienkowską jak na ścięcie. Skończyło się na 6:0 dla Legii, a jedną z bramek zdobył z rzutu karnego bramkarz Artur Boruc.
W październiku 2011 oba zespoły spotkały się w Warszawie... dwa razy w ciągu trzech dni. W lidze Legia wygrała 2:0, a wkrótce ograła rywala w Pucharze Polski 3:0, co sprawiło, że kibice Widzewa po powrocie drużyny przed siedzibą klubu głośno wyrazili sprzeciw wobec postawy swoich piłkarzy.
W sumie obie drużyny w ekstraklasie zmierzyły się 64 razy. Legia triumfowała w 28 spotkaniach, 18 razy odnotowano remis, a w 18 spotkaniach górą był Widzew.
Z ligowego klasyku została głównie nazwa, ale tradycja zobowiązuje. To przecież jedyne polskie drużyny, które występowały w Lidze Mistrzów - Legia w sezonie 1995/96, a Widzew rok później.