W pierwszej połowie gole nie padły, ale też od początku nie było widać, że gra lider z trzynastą drużyną w tabeli. Nie było zbyt dużo emocji, a tuż przed przerwą białostoccy kibice zaczęli gwizdać po kolejnym złym zagraniu swoich piłkarzy. Białostoczanie grali wolno, niedokładnie, trudno było zgadnąć, jaką mają taktykę na to spotkanie. Poza akcją z 7. minuty, gdy Brazylijczyk Guilherme dośrodkował z rzutu wolnego a dwaj piłkarze Jagiellonii minęli się z piłką w polu karnym Śląska, trudno mówić o groźnych atakach gospodarzy.
Na tle tak słabo dysponowanej Jagiellonii goście wyglądali lepiej. Grali uważnie w obronie, pilnowali białostockich skrzydłowych Arvydasa Novikovasa i Przemysława Frankowskiego, mieli też bramkowe sytuacje. Najlepszą zmarnował w 30. min Marcin Robak, który nie wykorzystał złej próby wybicia piłki z własnego pola karnego przez jednego z obrońców Jagiellonii i zza linii "szesnastki", niemal ze stojącej piłki, przestrzelił.
Ale tego, co wydarzyło się po przerwie, z pewnością nikt nie przewidywał. Miejscowi kibice spodziewali się, że ich zespół obudzi się - w wielu meczach w tym sezonie Jagiellonia grała bowiem w drugich połowach zdecydowanie lepiej, niż w pierwszych. Jednak w 49. min Mateusz Cholewiak uciekł białostockim obrońcom, zagrał płasko w pole karne do Robaka, a ten zdobył prowadzenie dla Śląska. Praktycznie po kolejnej akcji gości było już 0:2. Djordje Cotra dośrodkował, Arkadiusz Piech dostawił nogę i piłka wylądowała w bramce Kelemena.
W tej akcji było dokładnie widać problemy fizyczne Jagiellonii. Dośrodkowujący i strzelający mieli dość czasu, by zagrać piłkę bez jakiegokolwiek kontaktu z przeciwnikiem, bo białostoczanie nie nadążali za zawodnikami Śląska. Trener gospodarzy Ireneusz Mamrot zareagował na tę sytuację od razu dwiema zmianami, ale rezerwowi grali tak samo słabo jak cały zespół. Mimo czterech puszczonych bramek jedynie Kelemen prezentował swój normalny poziom, m.in. wygrał dwa pojedynki sam na sam z Cholewiakiem.
Śląsk ostatecznie wygrał aż 4:0. W 67. i w doliczonym czasie gry na listę strzelców ponownie wpisał się Robak. Swoją drugą bramkę w meczu mógł zdobyć Piech, ale w 79. min - po fatalnym zagraniu piłki we własne pole karne przez Frankowskiego - napastnik Śląska spudłował.
Jedyny celny strzał w ekipie gospodarzy oddał w 89. min Bartosz Kwiecień, ale Jakub Słowik nie dał się zaskoczyć uderzeniem zza pola karnego. Niemoc gospodarzy była tak duża, że w końcówce spotkania obrońcy Jagiellonii podawali piłkę między sobą czekając na końcowy gwizdek i nawet nie próbowali przenieść akcji pod bramkę Śląska.
Jagiellonia Białystok - Śląsk Wrocław 0:4 (0:0)
Bramka: 0:1 Marcin Robak (49), 0:2 Arkadiusz Piech (51), 0:3 Marcin Robak (67), 0:4 Marcin Robak (90+1)
Żółta kartka: Śląsk - Djordje Cotra
Sędzia: Piotr Lasyk (Bytom)
Widzów: 8 396
Jagiellonia Białystok: Marian Kelemen - Łukasz Burliga (55. Mile Savkovic), Ivan Runje, Nemanja Mitrovic, Guilherme Sitya - Bartosz Kwiecień - Przemysław Frankowski, Mateusz Machaj (55. Karol Świderski), Martin Pospisil, Arvydas Novikovas - Roman Bezjak (70. Patryk Klimala)
Śląsk Wrocław: Jakub Słowik - Łukasz Broź, Piotr Celeban, Wojciech Golla, Djordje Cotra - Mateusz Cholewiak, Jakub Łabojko, Michał Chrapek (76. Augusto), Robert Pich (90+2. Damian Gąska) - Marcin Robak, Arkadiusz Piech (86. Mateusz Radecki)