>>>Nie będzie zmian w Formule 1?
Wielu Polaków uważa, że to, o czym pan tak pięknie mówi, to nie sport, tylko jakiś bliżej niezrozumiały technologiczny wyścig maszyn.
Śmieszą mnie zarzuty podważające sportową rywalizację w Formule 1. Owszem, ja również sądzę, że o sukcesie w wyścigu samochodowym w 60 procentach decyduje maszyna, a w 40 człowiek. Ale to nie zmienia faktu, że każdy kierowca startuje po to, żeby wygrać, żeby zdobyć punkty. Wygrywa ten bardziej utalentowany i mający do dyspozycji szybszy bolid. Identycznie prawidłowości dostrzegam w rywalizacji bobsleistów czy skokach przez przeszkody na koniu. Jeśli się nie mylę, są to dyscypliny olimpijskie.
To może by tak wprowadzić F1 do programu letnich igrzysk?
Bardzo abstrakcyjny, wręcz nierealny pomysł. Po pierwsze, kto by za to zapłacił? Po drugie, budowa toru od podstaw to wydatek rzędu 150 - 200 milionów euro. Po trzecie, jakie teamy i w jakich składach miałyby startować? W stawce jest dziesięć zespołów, w tym trzy brytyjskie i dwa włoskie. W jakim bolidzie startowałby Brazylijczyk Felipe Massa czy Robert Kubica? W Formule 1, jeśli chodzi o technikę, technologię i sprzęt, liczy się 5- 6 krajów. Reszta to nieco egzotyczne tło, które wypełniają kierowcy.
Jak choćby wspomniany przez pana Kubica. Fachowy miesięcznik "The Red Bulletin" uważa, że żaden kierowca F1 nie jeździ tak ryzykownie jak Polak.
I ma rację. Roberta poznałem osobiście, kiedy zaczął startować w Formule 3. Już wtedy miał mentalność zwycięzcy, więc pewnie stąd to zamiłowanie do ryzyka. Jest inteligentnym i przede wszystkim bardzo regularnym kierowcą. Tak jak ja przeszedł przez wszystkie szczeble kariery - od gokartów przez wspomnianą F3 aż po Formułę 1. To nauczyło go wytrwałości w dążeniu do celu.
Czego więc mu brakuje, aby zostać mistrzem świata?
Niczego. Problem leży w zespole i szybkim, ale wciąż nie najszybszym bolidzie. Pod koniec lat 90., kiedy ścigałem się w Sauberze, korzystaliśmy ze starych typów silników dostarczanych przez Ferrari. Dziś mają do dyspozycji najnowsze napędy BMW. To pokazuje zaangażowanie, z jakim traktują starty w F1. Ale martwi mnie, że ślepo dążą do perfekcji technicznej, czasami zapominając o innych, równie ważnych aspektach.
Co ma pan na myśli?
Na przykład taktykę w czasie wyścigu. Strasznie zdziwiło mnie zachowanie szefa Mario Theissena podczas kończącego ubiegły sezon Grand Prix Brazylii. Kubica walczył wtedy o trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej mistrzostw, ale zespół uznał, że podium się nie liczy. Wyglądało to tak, jakby odpuścili wyścig na długo przed jego startem! Brak mi słów. Rozmawiałem później i z Kimim Raikkonenem, który ostatecznie odebrał Robertowi trzecie miejsce. Mówił, że dzięki tej pozycji nie spisał sezonu na straty.
Sugeruje pan, że zespół Kubicy w zeszłym sezonie celowo blokował Polaka, żeby nie wpędzać w kompleksy jego partnera Nicka Heidfelda?
Tego nigdy się nie dowiemy. Pamiętam tylko, że Robert po wyścigu w Brazylii był zdezorientowany i zawiedziony. Może nadszedł czas żeby zmienić otoczenie...?
Między Polakiem a Niemcem nigdy nie było i chyba już nie będzie takiej przyjaźni jak między panem a Alainem Prostem w czasach waszych wspólnych startów w Ferrari?
Nick jest cholernie zawziętym człowiekiem. Debiutował w F1, jeżdżąc u mojego boku w stajni Prosta. Przez te prawie dziesięć lat zapracował na opinię bardzo solidnego, doświadczonego kierowcy. Dobrze więc się stało, że Kubica na progu swojej kariery spotkał właśnie Niemca. Od Nicka, mimo iż jest osobą niedostępną i lekko zarozumiałą, można się sporo nauczyć. Dlatego mam nadzieję, że Kubica z Heidfeldem przestaną się kłócić i zaczną ze sobą współpracować. Nie mówię tego, broń Boże, żeby pouczać Roberta. Traktuję go jak młodszego brata, ale z autopsji wiem, że zamiast dogryzać, lepiej sobie pomagać. Nic nie tracą, mogą tylko zyskać.
We wtorek Międzynarodowa Federacja Samochodowa (FIA) ogłosiła, że od tego roku mistrzem świata będzie kierowca, który wygra największą liczbę wyścigów, a nie - jak to było do tej pory - zgromadzi najwięcej punktów. Wystarczyło jednak, że dwa dni później Michael Schumacher skrytykował tę decyzję, aby oburzone władze dziesięciu teamów wymusiły wprowadzenie zmian od przyszłego sezonu.
Dla mnie sprawa jest jasna. Zmiany mają na celu zwiększenie atrakcyjności widowiska. Jeśli Bernie Ecclestone (szef F1 - red.) chce mieć show, to będzie go miał. Wcześniej czy później. Będzie się liczyć wyłącznie pierwsze miejsce, żadnego kunktatorstwa i ciułania punktów. Dziesięć ostatnich okrążeń każdego wyścigu zapowiada się na bardzo pasjonujące i bardzo szybkie.
Nowe zasady nie będą sprzymierzeńcem Kubicy.
Faworyzują szybkich, ale niekoniecznie regularnych kierowców, do jakich należy Robert. Ponadto od tego sezonu każdy zespół będzie mógł w dowolnym momencie wykorzystać dodatkowy, ważący 30 kg system KERS (baterie odzyskujące energię kinetyczną podczas hamowania - red.). Nie jest jeszcze przesądzone, kiedy i w jakich wyścigach BMW go zastosuje, ale z pewnością utrudni on wyważenie bolidu wysokiego i w miarę ciężkiego Polaka.
Kto jest więc pańskim faworytem rozpoczynającego się w niedzielę w Australii sezonu?
Nie będę oryginalny - stawiam na Ferrari. Mimo masy zmian i nowych przepisów wciąż są najmocniejsi. W pierwszych wyścigach czarnym koniem może być Brawn GP. Ten nieoczekiwany spadkobierca Hondy doskonale radził sobie w przedsezonowych testach. Zgadzam się także z opiniami, że na początku sezonu ogromne problemy może mieć broniący tytułu Lewis Hamilton. McLaren nie jest w tej chwili przygotowany na zajmowanie miejsc w czołówce, nie mówiąc o wygrywaniu.
Ecclestone rządzi Formułą 1 silną ręką. Ten 79-letni dziadek będący właścicielem praktycznie całości praw marketingowych w pojedynkę decyduje o teraźniejszości i przyszłości sportu przynoszącego rocznie kilka miliardów euro zysku. Czy to nie zbyt duża odpowiedzialność?
Bernie pokazał, że jest wybornym menedżerem. Wie, jak zarabiać pieniądze. To dzięki niemu każdy wyścig ogląda dziś średnio 600 mln ludzi na całym świecie. To on wprowadził do kalendarza startów pierwszy wyścig rozgrywany nocą. Oglądałem zeszłoroczne Grand Prix Singapuru w telewizji i byłem oczarowany. Boss na każdym kroku daje do zrozumienia, że dąży do wzrostu popularności F1. Wciąż podbija nowe rynki, jest ekspansywny. Stąd coraz mniej wyścigów w Europie, a coraz więcej w Azji. Dlatego na koniec sezonu będziemy mieli Grand Prix Zjednoczonych Emiratów Arabskich w Abu Zabi, a nie na przykład tradycyjne, organizowane od dziesiątek lat GP Francji.
Czy to oznacza, że wkrótce będziemy podziwiać kierowców ścigających się w centrum Manhattanu, na Polach Elizejskich lub wokół Trafalgar Square? A może za kółkiem bolidu F1 zobaczymy seksbombę Danikę Patrick?
Niewykluczone, że właśnie w tym kierunku będzie podążała F1. Ecclestone narzeka, że nadal jest zbyt nudno, bo jest zbyt… bezpiecznie. Nie chodzi o to, żebyśmy zobaczyli krew na torze, ale żeby zwiększyć wpływ czynnika ludzkiego. Na przykład przez odpowiednie profilowanie torów, wprowadzanie długich zakrętów, na których łatwiej jest wyprzedzać itd. Nie zgadzam się natomiast na kobietę w F1. Nie widzę w tej chwili żadnej, która byłaby w stanie rocznie przejechać setki tysięcy kilometrów, która wytrzymałaby fizycznie i psychicznie testy, treningi, kwalifikacje i kilkanaście Grand Prix. Jeszcze nie teraz.
Od dawna zadaję sobie to pytanie: co takiego jest w Monako, że co drugi były i obecny kierowca ma tam willę?
Monte Carlo to raj nie tylko dzięki niskim podatkom. Jest przepiękna riwiera, są kasyna i gwiazdy sportu. To one napędzają koniunkturę. Wybitnego sportowca można tam spotkać, parkując samochód czy robiąc zakupy w supermarkecie. Kierowcy F1 najczęściej przesiadują we włoskiej restauracji La Saliere, potem z reguły udają się do jednego z dwóch klubów nocnych nad samym morzem.
Skoro jest tak pięknie, to dlaczego wybrał pan spokojne życie na szwajcarskiej wsi?
Dzieci przyzwyczaiły się już do szkoły w pobliskiej Genewie. Zresztą tam można natknąć się na jeszcze większe gwiazdy niż w Monako. Pary razy wpadłem na Hamiltona, regularnie wypijamy butelkę wina z lekko siwiejącym Michaelem Schumacherem. Nie jest źle.
Co robi kierowca, kiedy widzi w padoku wijące się, skąpo ubrane modelki zalotnie machające parasolami?
To już będzie pan wiedział, dlaczego przyjeżdżałem na każde Grand Prix z żoną…