Warriors od blisko miesiąca muszą sobie radzić bez kontuzjowanego Kevina Duranta - najbardziej wartościowego zawodnika (MVP) dwóch poprzednich finałów. W dodatku w środowym meczu nie mógł zagrać Klay Thompson, który we wcześniejszym spotkaniu nadwyrężył ścięgno udowe.
"Klay naciskał na to, aby pozwolić mu grać, ale nie darowałbym sobie, gdyby spowodowało to poważniejszą kontuzję. Nie mogliśmy ryzykować" - przyznał trener "Wojowników" Steve Kerr.
Tak osłabieni obrońcy tytułu praktycznie nie nawiązali walki. Raptors już po kilku minutach prowadzili różnicą dziesięciu punktów i do końca kontrolowali wydarzenia na parkiecie.
Gospodarzom na niewiele zdała się świetna gra Curry'ego, bo nie miał odpowiedniego wsparcia. Zdobywając 47 punktów ustanowił rekord kariery w play off, ale jego koledzy łącznie trafili tylko 22 z 60 rzutów z gry. W szeregach przyjezdnych natomiast słabych ogniw po prostu nie było.
Na wysokim poziomie zagrała cała podstawowa piątka Raptors. Kawhi Leonard uzyskał 30 pkt, Kyle Lowry 23, czyli więcej niż łącznie w dwóch poprzednich meczach, Kameruńczyk Pascal Siakam i Danny Green po 18, a Hiszpan Marc Gasol 17.
"Moim zawodnikom należą się słowa uznania. Za każdym razem kiedy Warriors podrywali się do walki, oni odpowiednio reagowali i powstrzymywali ich zapędy. Właśnie to trzeba robić, gdy prowadzisz w meczu" - powiedział trener zwycięzców Nick Nurse.
Warriors w finale są po raz piąty z rzędu, co nie udało się żadnej drużynie od pamiętnej passy Boston Celtics, którzy o mistrzostwo walczyli przez kolejnych 10 lat (1957-66). W czterech poprzednich "Wojownicy" zawsze rywalizowali z Cleveland Cavaliers. Górą byli w 2015, 2017 i 2018 roku. Raptors w NBA grają od 1995 roku, a do finału udało im się dotrzeć po raz pierwszy w historii.
Kolejny mecz odbędzie się w piątek, również w Oakland.