Polska Agencja Prasowa: Jak odebrała pani decyzję Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego o przełożeniu igrzysk na rok 2021?

Maja Włoszczowska: Decyzja MKOl jak najbardziej słuszna, popieram ją i się z nią zgadzam. Igrzyska olimpijskie są związane z takimi hasłami jak solidarność, równość. Mają jednoczyć, a nie dzielić, więc trzymanie się na siłę pierwotnego terminu, zmuszanie sportowców do rygorystycznego treningu, w momencie gdy cały świat walczy z epidemią koronawirusa było… Nie chcę użyć mocniejszego słowa. Dobrze, że MKOl zdecydował się na przełożenie ich na rok 2021. Myślę, że większość sportowców jest tego samego zdania, ale zasadniczo nie zmienia to naszej sytuacji. Wszyscy chcielibyśmy przede wszystkim znać dokładny termin igrzysk.

Reklama

Wydaje się, że decyzja MKOl była racjonalna. Coraz więcej narodowych komitetów olimpijskich i samych sportowców domagało się przełożenia zawodów…

Tak myślę. Za rok będzie dużo więcej pozytywnego przekazu medialnego związanego z igrzyskami, jeśli oczywiście świat upora się z tą epidemią. Wierzę w to, że olimpiada w Tokio odbędzie się w atmosferze radości. W tym roku mielibyśmy bojkot niektórych państw, np. Kanady, nie mówiąc już o atmosferze napięcia, niepewności.

Reklama

Jak przełożenie igrzysk wpływa na pani sytuację?

Na pewno zmienia moje plany. Nastawiałam się na to, że rok 2020 będzie moim ostatnim w karierze na najwyższym poziomie. Ponieważ nie wiem, kiedy odbędą się igrzyska, nie zaprzątam sobie tym głowy. Staram się delikatnie podtrzymywać kondycję. Jeżeli będą jakiekolwiek wyścigi w tym sezonie, to zamierzam w nich startować. A co będzie dalej, zobaczymy. Wszyscy czekamy, jak się rozwinie epidemia koronawirusa, kiedy i jak świat sobie z nią poradzi.

Eksperci mówią, że takiej pandemii nie było przynajmniej od stu lat i grypy hiszpanki…

Niesamowite jest obserwowanie jak świat niemal w jednej chwili się zatrzymał. Z jednej strony jest to przerażające, że wiele rzeczy, do których byliśmy przyzwyczajeni zostało nam odebranych, jak np. swoboda podróżowania. Miejmy nadzieję, że będą też pozytywne konsekwencje, jak wzrost świadomości higieny osobistej czy docenianie prostych radości życia: spaceru, jazdy na rowerze…

Reklama

Rozpoczęła pani sezon od zwycięstwa.

W Hiszpanii zwyciężyłam, a w Portugalii byłam druga po sprinterskim finiszu. W obu wyścigach startowały dość mocne rywalki. Wszystko wskazywało na to, że już jestem w formie, która pozwalałaby walczyć o Top 10 w zawodach Pucharu Świata, choć dopiero zaczynałam intensywniejsze treningi, mając jeszcze bardzo dużo rezerw. Planowałam kolejne starty, które pozwoliłyby mi zdobyć więcej punktów UCI, a tym samym poprawić pozycję startową w wyścigu olimpijskim w Tokio. Generalnie nie narzekam, wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji.

Słyszałem, że ma pani duże wsparcie w grupie Kross…

Ulice naszych miast opustoszały, za to wirtualny świat rozgrzał się do czerwoności. Także nasze wewnętrzne komunikatory w grupie Kross są w dużo większym użyciu niż zazwyczaj. Ondrej Cink przechodzi przymusową kwarantannę w Pradze i wysyła nam filmiki ze swoich treningów, Sergio Mantecon co chwilę wrzuca coś śmiesznego od siebie. To jest bardzo fajne, wzajemnie się motywujemy.

A jak wygląda pani kwarantanna?

Pobyt w domu nie jest dla mnie problemem. Sportowcy są przyzwyczajeni do życia w swego rodzaju „kwarantannie”. Mocno trenując mamy obniżoną odporność, a choroby to ostatnia rzecz, jaka jest nam potrzebna, zwłaszcza w sytuacji, jaką mamy dzisiaj. Bardziej dotkliwa dla mnie jest zmiana klimatu. Całą zimę spędziłam w Hiszpanii, trenując i startując w temperaturze 20 stopni Celsjusza. Teraz wszystko odwróciło się o 180 stopni. Zima, siedzenie w domu w Jeleniej Górze, treningi stacjonarne. Szczerze mówiąc, z treningiem trochę odpuszczam. Nie wiemy, co się wydarzy. Najpewniej nieprędko wrócimy do rywalizacji.