Premier obiecał pieniądze, ale ich nie wypłacił
Afera premiowa wstrząsnęła nie tylko atmosferą w kadrze, ale również opinią publiczną. To ona przyczyniła się do zwolnienia Czesława Michniewicza z funkcji selekcjonera reprezentacji Polski. O jej kulisach w swojej książce "Lewandowski. Prawdziwy" opowiedział Sebastian Staszewski.
Premier Morawiecki za wyjście z grupy na mundialu w Katarze obiecał biało-czerwonym czterdzieści milionów złotych. Piłkarze cel zrealizowali, ale jeszcze przed jego osiągnięciem zdążyli się pokłócić o podział pieniędzy. Jak się później okazało, nie było o co się spierać, bo szef rządu żadnej premii nie wypłacił.
Młodym piłkarzom nie podobał się podział premii
Staszewski w rozmowie z Bogdanem Rymanowskim przedstawił zasady podziału pieniędzy, które obowiązywały w kadrze.Jeśli grasz od początku masz cztery punkty, jeśli wchodzisz z ławki trzy, jeśli tylko siedzisz na ławce dwa, a jeśli jesteś poza kadrą, masz jeden punkt. Czesław Michniewicz miał skład wybrany, więc zawodnicy, którzy wiedzieli, że nie będą grać, policzyli, ile mniej więcej zarobią. I dysproporcje były duże - wyjaśnił dziennikarz.
Taki podział "kasy" nie podobał się zwłaszcza młodym kadrowiczom, którzy mieli małe szanse na grę lub nie mieli ich wcale. Piłkarze poszli z tą sprawą do kapitana reprezentacji, Roberta Lewandowskiego.Powiedzieli: "stary, źle to podzieliłeś". To były te złe emocje, które między innymi opisywał Łukasz Skorupski w mediach. Wielu zawodników, szczególnie młodych, odebrało to tak, że Robert Lewandowski, milioner, chce zarobić kupę pieniędzy, a ich traktuje jak spady. Jeden z nich uważał, że Lewandowski chce ich z tej kasy - kolokwialnie mówiąc - skroić - twierdzi Staszewski.
Piłkarze się dogadali, ale pokłócili z selekcjonerem
Według autora książki piłkarze doszli do porozumienia, ale wtedy swoje "trzy grosze wtrącił" selekcjoner reprezentacji Polski. W efekcie wybuchła afera, która popsuła do reszty atmosferę w kadrze i później zmiotła Michniewicza za "planszy".
Lewandowski się zgodził. Z pierwszych wyliczeń wyszło, że każdy dostanie osiemset tysięcy, później zaokrąglono to do miliona. Wtedy na scenie pojawił się Czesław Michniewicz, który stwierdził, że Robert przekazuje mu ten temat. Jest odprawa, trener wyprasza sztab, zostaje z zawodnikami i zaczyna snuć różne opowieści. Dochodzi do sytuacji, w której zawodnicy stawiają się trenerowi. Michniewicz chciał podziału po równo, a piłkarze tłumaczyli, że już wszystko ustalili. To była bardzo nieprzyjemna sytuacja. Pomysł Michniewicza był taki, by dwadzieścia procent premii trafiło do sztabu. Piłkarze uważali, że dziesięć procent wystarczy - ujawnia Staszewski.