10 marca Polski Komitet Olimpijski poinformował, że wynik badania dopingowego zawodniczki, które przeprowadzono na igrzyskach w Vancouver, po biegu sztafetowym 4x5 km dał wynik pozytywny. Kornelia Marek poprosiła o otwarcie w laboratorium antydopingowym w Richmond próbki "B".

Reklama

"Nadzieja umiera ostatnia. Ja miałem ją do końca. Myślałem, że może coś nie tak było z pierwszą analizą, może zaszła jakaś pomyłka. Tak się jednak nie stało. Z wielką przykrością, z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość, że laboratorium błędu nie popełniło" - powiedział 39-letni Wiesław Cempa.

Pracę trenerską rozpoczął prawie 15 lat temu. Dotychczas nigdy nie zdarzyło się, by ktoś z jego podopiecznych stosował środki dopingowe. Przypadek Kornelii Marek, z którą współpracował od czterech lat, jest pierwszym w jego szkoleniowej karierze.

"Obejmując kadrę mix mówiłem całej grupie, że nie jestem policjantem czy katem. Podkreślałem, że nasz wspólny wysiłek musi być oparty na głębokim zaufaniu. Bez niego marny będzie efekt naszej pracy. I nie miałem wcześniej żadnych zastrzeżeń" - dodał.

Cempa, olimpijczyk z Albertville (1992), nie wierzy jednak, że zawodniczka sama, bez niczyjej "pomocy", zdecydowała się na niedozwolone wspomaganie.

"Kornelię znam od czterech lat. Nie sądzę, by mogła świadomie zdecydować się na taki krok, chociaż dziś na zimne trzeba dmuchać i takiej ewentualności nie można wykluczyć. Mam nadzieję, że sprawa zostanie dogłębnie wyjaśniona" - zaznaczył.

Szkoleniowiec kadry nadorowej konsultował się po otrzymaniu wiadomości o wyniku pierwszego badania z reprezentacyjnym lekarzem Stanisławem Szymanikiem i fizjoterapeutą Witalijem Trypolskim. Jego zdaniem, środek dopingowy niekoniecznie musiał być podany w Vancouver, mógł trafić do organizmu Marek wcześniej. Ale - jak podkreślił - jego wiedza jest w tym temacie zbyt mała, aby mógł się autorytatywnie wypowiadać.