To, co wydarzyło się podczas pańskiego lotu w niedzielę, przyprawiło nas prawie o palpitacje...
Ja też mało nie dostałem zawału w powietrzu. Na razie się cieszę, że udało mi się wylądować i nic mi się nie stało. Było bardzo przykro.
Co się stało?
Trudno mi powiedzieć. Jakiś wpływ wiatr też miał na to, ale już kiedy wyszedłem z progu, coś było nie tak. Lewa narta podeszła mi strasznie wysoko. Aż mi ją wykręciło. Później musiałem to skorygować i zaczęło mną okropnie chwiać. Kiedy to się stało, puściły mi też chyba rzepy w bucie. Czułem, że mam straszne luzy, jakby miały mi spaść. Musiałem ratować się przed upadkiem.
W związku z tym sytuacja w Pucharze Świata się zmieniła.
Tak bywa, takie przypadki się zdarzają. To jest sport. Musimy pojechać do Planicy i walczyć dalej.
Wbrew wcześniejszym zapowiedziom Jacobsen pewnie też tam pojedzie.
Ja myślę, że te wszystkie pogłoski o kontuzji to były bajki. Nie wiem jak inni, ale ja nie dostrzegłem, by Anders miał jakieś kłopoty z kolanem.
Szkoda szansy?
Żal na pewno dopiero przyjdzie, jak się uspokoję. Na razie cieszę się, że nie upadłem, bo mogło się to bardzo brzydko skończyć. Jeśliby mi porwało nartę tak jak Jankowi Mazochowi w Zakopanem, to byłaby kaplica. (W tym momencie jeden z fotoreporterów pokazuje Adamowi zdjęcie zrobione podczas lotu). To jeszcze nic. Widziałem powtórki na telebimie, były jeszcze gorsze. Ale teraz już nic się nie zrobi. Muszę po prostu skakać dobrze i spróbować odrobić te czternaście punktów.
Przynajmniej efektownie pożegnał się pan z Holmenkollen.
No tak, to dobre. Nawet bardzo efektownie (śmiech). Ludzie będą pamiętać nie tylko moje pięć zwycięstw na tej skoczni, ale i ostatni skok, w którym o mało się nie zabiłem.
A jeszcze w sobotę był pan tu królem, psując święto Norwegom.
Podczas konkursów w Oslo nie myślałem o upokorzeniu gospodarzy i pokazaniu im, kto tu rządzi. Chciałem skoncentrować się wyłącznie na sobie. Dla Norwegów zawody, które na żywo ogląda król, ich przywódca, to na pewno wielkie wydarzenie. Dla mnie to nic niezwykłego, normalna rzecz. Spotkać go to wielki zaszczyt, ale skupiałem się wyłącznie na skoku. Poza tym król królem, ale dla mnie przecież ważniejszy jest polski władca.
Czy fatalny skok w niedzielę oznacza, że stracił pan już tę znakomitą formę z ostatnich dni?
Nie, jestem wciąż naprawdę w niesamowitej formie. Wciąż ją czuję.
Dawno pan tego nie mówił.
Obecnie wszystko chyba widać. Przynajmniej było widać do niedzieli. Co miałbym powiedzieć? Że z formą kiepsko, kiedy skaczę tak dobrze?
Jak się przygotować do sezonu, by w tym momencie być właśnie w takiej dyspozycji?
Trudno powiedzieć. Przyczynili się do tego pewnie wszyscy moi trenerzy. Twierdzę, że również Heinz Kuttin, z którym pracowałem wcześniej, ma w tym swój udział. Zawsze powtarzam, że każdy mój trener wnosił do współpracy coś innego i każdy z nich bardzo mi pomógł. Teraz ta ekipa, jaką mamy w reprezentacji, jest rewelacyjna. Bardzo dobrze mi się z nimi pracuje i cieszę się, że ich mam.
Co takiego zrobił trener Hannu Lepistoe, że znów jest pan na szczycie?
Przede wszystkim wiara w niego spowodowała, że skacze się mi dobrze. On cały czas nam mówi, co jeszcze osiągniemy. A cele ma bardzo ambitne i latem czasem się nawet z tych jego planów śmiałem. Ale on powtarzał: Poczekaj do zimy. Zima jest najważniejsza, a forma ma być na mistrzostwa świata. No i w zasadzie tak wyszło. Mógłbym go nazwać cudotwórcą.
Były norweski skoczek Espen Bredesen mówi, że Lepistoe wniósł do drużyny spokój wynikający z doświadczenia i to okazało się kluczowe.
Coś w tym jest. Kuttin był przeciwieństwem Lepistoe. Dużo młodszy, bardziej energiczny, taki spontaniczny. No i stosował zupełnie inne metody treningowe. Teraz trenujemy inaczej, spokojniej. I może połączenie różnych pomysłów szkoleniowych spowodowało, że wszystkie treningi przeprowadzone w ostatnich latach, i te z Kuttinem, i te z Lepistoe, dały taki skutek?
W trakcie sezonu był moment zwątpienia?
Nie. Nie miałem takich problemów, bo jestem doświadczonym zawodnikiem. Nie pierwszy i myślę, że nie ostatni raz potwierdziło się, iż warto czekać na swój moment. Tylko trzeba do tego dążyć. Systematycznie i z wielkim poświęceniem.
Żona przyjedzie do Planicy jak w ubiegłym roku?
Jeszcze nie wiem. Mam nadzieję, że tak. Żona prowadzi teraz swój biznes - ma sklep, którym się zajmuje. Czeka ją również odbiór dyplomu w Krakowie. To wszystko się nałożyło, więc czekam na jej decyzję.
Żałuje pan, że w sobotę nie było hymnu dla zwycięzcy?
Nawet nie zwróciłem na to uwagi. Wszystko się tak szybko działo. Od razu prosto z podium rzucili nas dziennikarzom, zacząłem udzielać wywiadów i nawet nie zauważyłem. Nie szkodzi, już kiedyś miałem przyjemność odsłuchania tu naszego hymnu, a w sobotę zaśpiewali go polscy kibice.
Po sobotnim konkursie wspomniał pan o tym, w jaki sposób zakończył karierę Jens Weissflog. Zabrzmiało to tak, jakby i pan planował to samo po zawodach w Planicy.
Nie, nie, nie! Zawsze przytaczam przykład Weissfloga, bo to mnie prowadzi przez całe te skoki. Od samego dzieciństwa miałem swojego idola, który był niesamowitym zawodnikiem i do tej pory jest niesamowitym człowiekiem. Cały czas mam ten cel.
A dogonienie Mattiego Nykaenena?
Wiedziałem, że w końcu padnie to pytanie. Wcześniej celem było dogonienie Weissfloga, wyprzedzenie go, teraz czeka już Nykaenen... Co mogę powiedzieć. Kto by nie chciał? Ale nie będzie to łatwe.
Łatwiej jest teraz gonić Jacobsena niż przed laty odrabiać straty do Martina Schmitta?
Teraz oczekiwania są jeszcze większe niż kiedyś. Kiedy byłem mniej znany, mówiłem sobie: Jak mi nie wyjdzie, to trudno. Nikt mi nic nie zrobi. W tym momencie podchodzę do tych spraw już zupełnie inaczej. Po tylu latach wiem, czego mi trzeba, wiem, co mam robić. I staram się zawsze realizować swój cel, nie zważając na presję.
Kiedyś też wąs był bardziej sumiasty...
Podcinam go.
Ten skok mógł się zakończyć tragedią. Jednak dzięki ogromnemu doświadczeniu i jeszcze większemu szczęściu Adam Małysz wylądował po skoku w konkursie w Oslo. "Mało nie dostałem zawału w powietrzu" - opowiada DZIENNIKOWI Adam Małysz. I obiecuje, że odrobi straty po feralnym skoku.
Powiązane
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama