Azarenka w 1/8 finału pokonała Czeszkę Karolinę Muchovą 5:7, 6:1, 6:4, a Mertens wygrała z rozstawioną z "dwójką" Amerykanką Sofią Kenin 6:3, 6:3.

31-letnia Białorusinka, która jest 27. rakietą świata, to zdobywczyni dwóch tytułów wielkoszlemowych w singlu oraz była liderka listy WTA. W latach 2012-13 triumfowała w Australian Open i wystąpiła w decydującym meczu US Open. Dodatkowo ma na koncie dwa tytuły wielkoszlemowe w mikście, z czego jeden wywalczony w Nowym Jorku (2007).

Reklama

Kilka lat temu jej kariera jednak się załamała. Pod koniec 2016 roku urodziła syna, a po rozstaniu z partnerem rozpoczęłaz nim batalię prawną o dziecko. Tenis znalazł się na dalszym planie, a kolejne próby powrotu na wcześniejsze pozycje torpedowały również liczne kontuzje.

Reklama

"Mecz" o opiekę nad synem ostatecznie wygrała i po raz kolejny podjęła sportowe wyzwanie. W ubiegłym roku nie odniosła spektakularnych sukcesów, ale próbkę możliwości dała m.in. w Monterrey, gdzie dotarła do finału.

Teraz formą błysnęła tuż przed Wielkim Szlemem, triumfując w rozgrywanych na tych samych kortach zawodach WTA, choć finał Japonka Naomi Osaka oddała jej walkowerem. Był to jej pierwszy wygrany turniej tego cyklu od ponad czterech lat.

Potem pewnie pokonała trzy rywalki w US Open, w tym Świątek w 3. rundzie, a wcześniej rozstawioną z "piątką" swoją rodaczkę Arynę Sabalenkę. Łącznie do meczu z Muchovą straciła ledwie 13 gemów.

Czeszka wygrała pierwszego seta, ale później górę wzięły większa siła fizyczna i determinacja mieszkającej w Monte Carlo Białorusinki, która w ćwierćfinale Wielkiego Szlema zameldowała się po raz pierwszy od stycznia 2016.

"Sporo czasu minęło... Strasznie się cieszę, tym bardziej że obecnie jest dość trudna sytuacja na świecie. Jestem wdzięczna ludziom i losowi, że mimo to mogę z uśmiechem na ustach robić to, co kocham i jak widać wciąż nieźle potrafię" - przyznała Azarenka, która obok Amerykanki Sereny Williams i wracającej na korty po długiej przerwie Bułgarki Cwetany Pironkowej jest trzecią mamą w ćwierćfinale.

Reklama

"To chyba znak czasów. Może w tych trudnych okolicznościach bardziej zahartowane życiowe matki lepiej sobie radzą" - wspomniała urodzona w Mińsku tenisistka.

Jej kolejną rywalką będzie Mertens, która już powtórzyła ubiegłoroczne osiągnięcie z nowojorskich kortów. W półfinale imprezy wielkoszlemowej była tylko raz - w Australian Open 2018.

Belgijka, 18. w klasyfikacji WTA, szybko rozwiała nadzieje na sukces w ojczyźnie triumfatorce tegorocznych zmagań w Melbourne. W poniedziałek odniosła 23. zwycięstwo w tym roku, czym nie może się pochwalić żadna inna tenisistka.

"Od pierwszej piłki narzuciłam swój styl, byłam bardzo agresywna. Cieszę się, że moja praca w trakcie przerwy związanej z koronawirusem dała efekty" - podkreśliła Mertens.

Czwarta w światowym rankingu Kenin w szóstym występie w krajowej lewie Wielkiego Szlema dotarła najdalej, ale ambicje miała większe.

"Zawsze chcę wygrywać, to jasne. Uroniłam w szatni kilka łez, ale trzeba myśleć o przyszłości" - przyznała i zapowiedziała, że po kilku dniach odpoczynku w Nowym Jorku wybiera się do Europy, by zagrać na "mączce" w Rzymie i French Open w Paryżu.

Z powodu obaw dotyczących pandemii koronawirusa czy wynikających z niej ograniczeń w podróżowaniu z udziału w US Open zrezygnowało aż sześć z ośmiu czołowych tenisistek globu. Wszystkie spotkania rozgrywane są bez udziału publiczności, a uczestnicy imprezy skupieni są w tzw. bańce i obowiązują ich ścisłe reguły sanitarne.